Kaczyński namaścił Czarnka. Polska prawicy coraz bardziej groteskowa

1 tydzień temu
Zdjęcie: Czarnek


Jarosław Kaczyński otworzył sobotnią manifestację PiS w Warszawie i wskazał Przemysława Czarnka jako przyszłego premiera. To nie zapowiedź politycznej odnowy, ale objaw desperacji i zamknięcia partii w ideologicznym skansenie. Gdy Donald Tusk załatwia sprawy w Brukseli jednym telefonem, Kaczyński wciąż straszy końcem świata – a jego kandydat na premiera brzmi jak z podręcznika propagandy sprzed pół wieku.

Na Placu Zamkowym w Warszawie Jarosław Kaczyński próbował jeszcze raz ożywić zmęczony mit o „obronie Polski”. Tym razem dodał nowy wątek: jego następcą ma zostać Przemysław Czarnek. To nie zapowiedź przyszłości, ale dowód politycznej desperacji.

Gdy Jarosław Kaczyński w sobotę otwierał manifestację Prawa i Sprawiedliwości, wyglądał na zmęczonego, ale zdeterminowanego. Tłum był mniejszy niż oczekiwano, pogoda nie sprzyjała, emocje – umiarkowane. A jednak prezes postanowił zaskoczyć swoich zwolenników. „Za mną także pan premier – bo był wicepremierem, a grzeczność nakazuje mówić w tej sytuacji premier – pan Mariusz Błaszczak. I wreszcie, nie był dotąd premierem, ale pewnie będzie – pan minister Przemysław Czarnek” – ogłosił Kaczyński, wskazując ręką na swojego nominata.

Dla części publiczności był to żart. Dla wielu – niepokojący sygnał. Bo jeżeli Czarnek rzeczywiście jest „pewnym” kandydatem PiS na przyszłego szefa rządu, to znaczy, iż Kaczyński definitywnie utracił kontakt z polityczną rzeczywistością.

Czarnek od dawna jest jednym z najbardziej lojalnych ludzi Kaczyńskiego. W partii uchodzi za ideologa „twardej linii”: antyliberalnej, antyeuropejskiej, głęboko klerykalnej. To polityk, który potrafi w jednym zdaniu połączyć obronę suwerenności z potępieniem równości i wolności. To on mówił o „tęczowej zarazie”, o „ideologicznym neomarksizmie” w edukacji, o potrzebie „odwrócenia skutków lewicowej rewolucji w szkołach”. To on, jako minister edukacji, przekształcił resort w narzędzie walki kulturowej.

Teraz Kaczyński wskazuje go jako przyszłego premiera. Nie dlatego, iż Czarnek jest kompetentny, ale dlatego, iż jest posłuszny. Nie dlatego, iż potrafi jednoczyć, ale dlatego, iż nigdy nie zadaje pytań. W logice PiS to wystarczy.

Sobotnia manifestacja na Placu Zamkowym miała być dowodem, iż PiS wciąż potrafi mobilizować ludzi. Wyszła jednak jak zwykle: z wielkimi słowami i małą frekwencją. Kaczyński zaczął od autoparodii – „Jestem dziś tylko uzupełnieniem pana Rafała Bochenka” – by po chwili znów przejść do apokaliptycznych ostrzeżeń. „Dziś rolnictwo przeżywa tragedię, kompletny upadek. To jest wydarzenie na miarę rewolucji. To jest droga w stronę upadku polskiej wsi” – mówił, jakby zapomniał, iż to jego rządy doprowadziły rolników do największej niepewności od dekad.

Retoryka Kaczyńskiego nie zmieniła się ani o jotę: „Gdzie nie spojrzeć, tam mamy do czynienia z najróżniejszymi, bardzo złymi, bardzo groźnymi wydarzeniami”. Polska według niego to kraj w stanie wiecznego oblężenia, w którym tylko PiS może zapewnić bezpieczeństwo – pod warunkiem, iż władza wróci w „właściwe ręce”.

Kiedy Kaczyński wskazuje na Czarnka, widać, jak bardzo PiS stał się partią zamkniętą we własnym świecie. Czarnek nie jest politykiem przyszłości, tylko echem przeszłości – człowiekiem, który w XXI wieku próbuje odtwarzać retorykę z lat 50. W jego wizji Polska to kraj podzielony na „dobrych patriotów” i „zepsutych liberałów”.

Jeśli więc ma być premierem, to tylko w rządzie symboli: władzy bez wizji, partii bez nowych ludzi, programu opartego na lęku i resentymencie. Kaczyński doskonale wie, iż tacy jak Czarnek nie wygrają wyborów. Ale wie też, iż tacy ludzie nigdy go nie zdradzą.

Kaczyński, komentując doniesienia o możliwym wyłączeniu Polski z części unijnego paktu migracyjnego, stwierdził: „To są takie gierki. Dzień, w którym zostanie wprowadzony pakt migracyjny, w końcu nastąpi. To będzie bardzo trudny dzień, bo nasze spokojne życie się skończy. (…) Zwykłe wyjście na ulicę będzie problemem”.
To już nie polityka – to teologia strachu.

Premier Donald Tusk, informując o ustaleniach z Brukselą, napisał krótko: „Mówiłem, iż nie będzie w Polsce relokacji migrantów – i nie będzie. Załatwione.” Jeden tweet – i cały dramatyczny przekaz PiS runął jak domek z kart.

Wybierając Przemysława Czarnka na symbol przyszłości, Jarosław Kaczyński w rzeczywistości przyznaje, iż jego partia nie ma już żadnej przyszłości. To gest człowieka, który zamiast szukać nowych idei, wskazuje najwierniejszego ucznia, by pilnował starego porządku.

Kaczyński mówi o „zagrożeniu Polski”, ale największym zagrożeniem dla Polski byłby dziś powrót do polityki, w której minister edukacji zostaje premierem tylko dlatego, iż potrafi najgłośniej mówić „nie”.

Idź do oryginalnego materiału