Kaczyński na barykadzie. Obrona Obajtka i jej polityczne koszty

1 tydzień temu
Zdjęcie: Kaczyński


Gdy Jarosław Kaczyński ogłasza publiczny sprzeciw wobec działań prokuratury, polityczna scena drży w dobrze znanym rytmie: lider Prawa i Sprawiedliwości znów próbuje narzucić narrację, wedle której państwowe instytucje nie realizują ustawowych obowiązków, ale prowadzą „polowanie” na jego współpracowników.

Tym razem przedmiotem tej dziwacznej opowieści stał się Daniel Obajtek, były prezes Orlenu, wezwany na przesłuchanie w Prokuraturze Regionalnej w Warszawie. Sprawa dotyczy dwóch umów na usługi detektywistyczne o łącznej wartości 393,6 tys. zł, które – według ustaleń śledczych – mogły być zawarte z podmiotem wcześniej świadczącym usługi ochrony dla samego Obajtka. Prokuratura bada, czy nie doszło do przekroczenia uprawnień w celu osiągnięcia korzyści osobistej.

W normalnie funkcjonującej demokracji informacja o przesłuchaniu menedżera państwowej spółki w sprawie możliwej niegospodarności uruchamiałaby raczej standardowe procedury niż frontową linię politycznej obrony. Jednak dla Kaczyńskiego Obajtek jest nie tylko byłym prezesem koncernu, ale jedną z twarzy jego gospodarczej opowieści o „silnym państwie i narodowym kapitale”. Nic więc dziwnego, iż w mediach społecznościowych prezes PiS natychmiast ogłosił mobilizację zwolenników. „Najwybitniejszy polski menedżer” – napisał o Obajtku, wyjaśniając, iż jest on „wściekle atakowany za to, iż z polskiej firmy petrochemicznej zrobił koncern multienergetyczny”. Według Kaczyńskiego winę za całe zamieszanie ponosi rząd Donalda Tuska, który „niszczy nieustannie polską gospodarkę”.

Retoryka prezesa nie jest przypadkowa. Od lat buduje on obraz „złej” prokuratury i „złych” instytucji, kiedy tylko podejmują one działania dotyczące polityków i nominatów PiS. Choć prokuratura, od kiedy nie jest już kierowana przez Zbigniewa Ziobrę, powoli próbuje wracać na tory niezależności, Kaczyński odczytuje każde jej posunięcie jako akt wrogiej ingerencji w przestrzeń „narodowych” przedsięwzięć gospodarczych, które jego zdaniem uosabiał Obajtek.

Problem w tym, iż tym razem obrona zostałego menedżera natychmiast napotkała publiczną ripostę – i to nie ze strony politycznych oponentów, ale samego Orlenu. Biuro prasowe koncernu odpowiedziało Kaczyńskiemu w tonie, który przed rokiem byłby nie do pomyślenia: „Panie Pośle, manager o którym Pan wspomina, nie jest atakowany za tworzenie koncernu multienergetycznego. Wyjaśnienia (…) wymagają bardzo konkretne sprawy”. Wymieniono poważne zarzuty dotyczące okresu zarządzania Obajtka: „14 mld zł zmarnotrawione w błędnie zaplanowanej inwestycji w Olefiny; 3,5 mld zł strat w przedwyborczej ‘epidemii awarii dystrybutorów’; 1,6 mld zł przekazane tajemniczym (…) pośrednikom handlu ropą; wykorzystywanie środków spółki na prywatne cele”. Punktacja jest brutalna: lista niejasności nie mieści się już w ramach opowieści o „najwybitniejszym menedżerze”. Co więcej, Orlen podkreśla, iż „po uporządkowaniu sytuacji wartość spółki urosła (…) o około 40 mld zł”.

Odpowiedź koncernu ma znaczenie symboliczne. Pokazuje, iż państwowa spółka przestała pełnić funkcję politycznego zaplecza partii rządzącej w latach 2015–2023, a jej komunikacja odzwierciedla realne problemy, z którymi musi się mierzyć po okresie intensywnej partyjnej kontroli. Zderzenie narracji prezesa PiS z narracją firmy, którą przez lata przedstawiał jako gospodarczy filar, obnaża kruchość tego, co miało być dowodem skuteczności rządów jego ugrupowania.

Kaczyński, zamiast odnieść się do meritum zarzutów – a są poważne i wymagają rzeczowej odpowiedzi – wybrał polityczny atak i mobilizację emocji. Strategia ta może jednak przynieść skutek odwrotny do zamierzonego. Obajtek, pozbawiony immunitetu i stojący wobec konkretnych pytań prokuratury, nie jest już symbolem gospodarczego sukcesu, ale kłopotliwym obciążeniem wizerunkowym. A im bardziej prezes PiS angażuje się w jego obronę, tym mocniej wiąże własną polityczną przyszłość z oceną działań człowieka, którego bilans zarządczy – wedle danych samego Orlenu – okazuje się wyjątkowo trudny do obrony.

W efekcie obrona Obajtka odsłania szerszy problem: PiS nie potrafi przejść od opowieści o „sile państwa” do uznania, iż instytucje publiczne mają prawo i obowiązek badać możliwe nadużycia, niezależnie od politycznych sympatii. To test dla wszystkich uczestników życia publicznego – test, który Jarosław Kaczyński najwyraźniej postanowił oblać.

Idź do oryginalnego materiału