Jarosław Kaczyński, niekwestionowany lider Prawa i Sprawiedliwości, po raz kolejny pokazuje, iż jego podejście do demokracji jest elastyczne jak guma w dziecięcym baloniku – rozciąga się dokładnie tak, jak wymaga tego polityczna potrzeba.
W ostatnich wypowiedziach w Sejmie, zapytany o ponowne przeliczenie głosów w wyborach, stanowczo odrzucił taką możliwość, twierdząc, iż „nie ma żadnych podstaw” i iż „nie ma podstaw prawnych”. Tym samym Kaczyński, który w 2014 roku grzmiał o sfałszowanych wyborach samorządowych, dziś odwraca się od własnych słów, jakby nigdy nie padły. Czy to zaskakujące? Nie. Czy oburzające? Jak najbardziej.
W 2014 roku, gdy wyniki wyborów samorządowych nie były po myśli PiS, Kaczyński nie miał problemu, by podważać wiarygodność procesu wyborczego. Wskazywał na „ogromną różnicę między exit pollami a wynikami” jako dowód na rzekome fałszerstwa. Wtedy demokracja była dla niego zagrożona, a państwo prawa wymagało natychmiastowego działania. Dziś, gdy to opozycja i rząd wskazują na potencjalne nieprawidłowości, Kaczyński nagle staje się strażnikiem „zasady legalizmu”. Państwo działa w ramach prawa – mówi – i nie ma instytucji przeliczania głosów. To wygodna zmiana narracji, która każe zadać pytanie: czy dla Kaczyńskiego prawo jest uniwersalną wartością, czy jedynie narzędziem do utrzymania władzy?
Jego reakcja na pytania dziennikarzy w Sejmie była równie wymowna. Gdy Radomir Wit z TVN24 przypomniał, iż to właśnie PiS podczas wieczoru wyborczego sugerowało nieprawidłowości, Kaczyński zbył to stwierdzeniem, iż to „jakieś bajki”. Bajki? To brzmi jak kpina nie tylko z mediów, ale i z wyborców, którzy mają prawo oczekiwać od polityków spójności i odpowiedzialności za własne słowa. jeżeli PiS samo podnosiło wątpliwości co do przebiegu wyborów, to dlaczego teraz zamyka oczy na możliwość ich weryfikacji? Odpowiedź jest prosta: bo wyniki są korzystne dla partii Kaczyńskiego, a każda kontrola mogłaby zagrozić tej wygodnej pozycji.
Ta hipokryzja nie jest nowa. Kaczyński od lat buduje narrację, w której PiS jest jedynym strażnikiem polskiej demokracji, a każdy, kto się z nim nie zgadza, to wróg narodu. W 2014 roku podważanie wyników wyborów było patriotycznym obowiązkiem. Dziś, gdy inni domagają się przejrzystości, nagle staje się to atakiem na stabilność państwa. Taka selektywność w podejściu do zasad demokratycznych jest nie tylko nieuczciwa, ale i niebezpieczna. Podważa zaufanie obywateli do instytucji, które Kaczyński sam chętnie wykorzystuje, gdy mu to pasuje.
Co więcej, jego argument o braku podstaw prawnych do ponownego przeliczenia głosów jest co najmniej dyskusyjny. W demokratycznym państwie istnieją mechanizmy weryfikacji procesów wyborczych, takie jak protesty wyborcze czy kontrole sądowe. Odmowa jakiejkolwiek rozmowy na ten temat, zasłanianie się „legalizmem”, to nic innego jak próba zamknięcia debaty, zanim ta w ogóle się zacznie. Kaczyński wie, iż przejrzystość jest wrogiem manipulacji – zarówno tej rzeczywistej, jak i tej, którą można zarzucić przeciwnikom.
Najsmutniejsze w tej sytuacji jest to, iż Kaczyński zdaje się nie dostrzegać, jak bardzo jego postawa szkodzi polskiej demokracji. Każda decyzja, każde słowo lidera PiS ma wpływ na polaryzację społeczeństwa. Odmawiając dialogu, zbywając pytania dziennikarzy, a wyborców traktując jak pionki w swojej grze, Kaczyński pokazuje, iż jego wizja Polski to kraj, w którym liczy się tylko jego prawda. To nie jest wizja demokratyczna. To wizja autorytarna, ubrana w szaty patriotyzmu.
Polacy zasługują na więcej. Zasługują na polityków, którzy traktują demokrację poważnie, a nie jak zabawkę, którą można odłożyć na półkę, gdy przestaje być potrzebna. Jarosław Kaczyński, od lat kreujący się na męża stanu, po raz kolejny udowadnia, iż jest jedynie politykiem, dla którego władza jest celem samym w sobie. I to jest prawdziwa tragedia polskiej polityki.