Jarosław Kaczyński ponownie występuje w roli recenzenta rzeczywistości, której sam był głównym reżyserem przez osiem ostatnich lat. Jego komentarz do wystąpienia premiera Tuska to nie analiza polityczna, ale próba przerzucenia odpowiedzialności i odwrócenia uwagi od własnych zaniechań. Problem w tym, iż coraz mniej obywateli daje się na to nabrać.
W sobotę premier Donald Tusk, podczas spotkania z mieszkańcami Pabianic, poruszył temat rosyjskiego zagrożenia i kryzysu zaufania w debacie publicznej. Wskazał na niepokojące wypowiedzi niektórych polityków opozycji i skrajnej prawicy, które jego zdaniem osłabiają pozycję Polski wobec wojny za wschodnią granicą. Jak stwierdził: „Kiedy słyszę wypowiedzi polityków głównej partii opozycyjnej, a choćby niektóre słowa prezydenta elekta, to słyszę ton, który musi budzić niepokój u każdego patrioty”.
Reakcja Jarosława Kaczyńskiego była szybka, ale też przewidywalna. „Czy to déjà vu? Dziś znowu przebrany na biało, a dał się przecież poznać jako szwarccharakter” – napisał prezes PiS na portalu X, nawiązując do estetyki moralnej znanej bardziej z komiksów niż z odpowiedzialnej polityki. W dalszej części wpisu atakował Tuska za rzekome „zaklinanie rzeczywistości”, pytając: „Ma nadzieję, iż znowu uda się oszukać Polaków?”.
Ten rodzaj retoryki dobrze oddaje kondycję polityczną Kaczyńskiego. Zamiast refleksji nad rolą, jaką odegrał w rozbijaniu niezależności mediów, niszczeniu pozycji Polski w Unii Europejskiej czy demontażu systemu sądownictwa, oferuje kalkę starych oskarżeń. Sugerowanie, iż każdy, kto mówi o realnym zagrożeniu rosyjskim, czyni to z powodów propagandowych, jest nie tylko nieodpowiedzialne, ale i niebezpieczne.
Retoryka „oszukiwania Polaków” to jedna z ulubionych figur retorycznych Kaczyńskiego. Tymczasem to jego własna partia przez lata ignorowała ostrzeżenia przed rosnącą rosyjską aktywnością hybrydową – zarówno w cyberprzestrzeni, jak i w finansowaniu sił destabilizujących demokratyczne społeczeństwa. To za jego rządów Polska na chwilę zbliżyła się do Orbánowskiego modelu „suwerenizmu”, który w praktyce oznaczał rosnącą zależność od autorytarnych wzorców.
Niepokój budzi również sposób, w jaki Kaczyński traktuje własnych wyborców. Sugerowanie, iż społeczeństwo przez cały czas można „oszukać” tymi samymi metodami, które sam stosował – z wyraźnym sukcesem w 2015 roku – zakłada zbiorową amnezję i niezdolność do samodzielnego myślenia. Tymczasem wyborcy, także dawni sympatycy PiS, coraz częściej okazują się bardziej wymagający niż oczekuje tego prezes.
Polaryzacja, którą Kaczyński zarzuca Tuskowi, to w rzeczywistości jedna z najtrwalszych spuścizn jego własnej polityki. To właśnie PiS, konsekwentnie od 2015 roku, dzieliło społeczeństwo na „lepszy” i „gorszy sort”, kreując atmosferę wrogości wobec każdej formy niezależnego sądu, mediów czy organizacji społecznych. Wypowiedź o „przebraniu na biało” bardziej więc obnaża obsesję władzy na punkcie wizerunku niż realną troskę o jakość debaty publicznej.
Słabo maskowana pogarda, z jaką Kaczyński traktuje nie tylko politycznych przeciwników, ale i wyborców spoza własnego elektoratu, nie buduje wiarygodności. o ile prezes PiS liczy na to, iż po październikowej porażce politycznej wróci na scenę w roli moralnego kompasu – to ewidentnie przecenia cierpliwość społeczeństwa.
Zamiast oceniać przeciwników w tonie krzywego zwierciadła, Jarosław Kaczyński mógłby wreszcie spróbować spojrzeć na siebie jak na zwykłego polityka: byłego premiera, który współodpowiada za dramatyczny spadek zaufania do instytucji publicznych i fatalny stan państwa po ośmiu latach rządów. W przeciwnym razie jego kolejne komentarze – pełne frazesów o „oszukiwaniu” i „dezinformacji” – pozostaną tylko echem własnych błędów.
I niewielu już ich będzie słuchać z uwagą.