
Jestem przerażony tym, co dzieje się z Polską.
Coraz częściej odnoszę wrażenie, iż część naszego społeczeństwa żyje w nieustannej potrzebie posiadania wroga — kogoś, kogo można nienawidzić, obarczyć winą za wszystko, co trudne, niezrozumiałe, bolesne. I nie chodzi tu wyłącznie o stadionowych „kiboli”. Dla mnie „kibolem” jest każdy, kto świadomie oddaje głos na nacjonalistów, ksenofobów i szowinistów — ludzi głoszących hasła nienawiści, zasłaniających się Bogiem i patriotyzmem.
To są źli ludzie. Bez względu na to, jak często wypowiadają słowo „Bóg”, ich serca przepełnia pogarda, przemoc i chęć dzielenia. To są źli ludzie, bo mówią o miłości do ojczyzny, o patriotyzmie, a szerzą nienawiść wobec każdego, kto jest inny, kto nie przypomina ich samych. Szerzą nacjonalizm.
Mam też ogromny żal do Kościoła.
W Ewangelii znajdziemy tak wiele pięknych słów — o miłości, przebaczeniu, miłosierdziu. Ale zbyt wielu duchownych powtarza je bezrefleksyjnie, jak puste formułki. Coraz częściej przyłączają się do tych, którzy sieją zło i podział. Milczą, gdy trzeba mówić. Przytakują, gdy trzeba protestować.
A tych duchownych, którzy głoszą Słowo Boże sercem, krytykuje się, przemilcza lub udaje, iż ich nie ma.
Wierni tym bardziej przyjmują słowa Ewangelii jako ładne cytaty — wzruszające, ale bez znaczenia dla ich życia, wyborów i czynów. I tak krąg zła się zamyka… i rośnie.