Jedna bomba atomowa…

myslpolska.info 2 godzin temu

Nie zamierzam komentować informacji o rzekomym zagrożeniu Polski w wyniku ataku dronów, gdyż działalnością kabaretową się nie zajmuję. Chciałbym jednak odnieść się do szerszego zjawiska obecnego od dłuższego czasu w polskiej przestrzeni publicznej. Chodzi mianowicie o kwestię prowokowania zagrożeń, a następnie wyolbrzymiania ich rozmiarów. Rzecz dotyczy przede wszystkim relacji polsko-rosyjskich, a w pewnym stopniu również polsko-białoruskich, które od dłuższego czasu są gorsze niż złe. Co wpłynęło na taki stan rzeczy? Czy faktycznie jest to wyłącznie „wina Putina”, który był i jest oskarżany przez niektórych o niemal całe zło tego świata.

Nie uznaje za racjonalną teorii, iż jedne państwa są „dobre”, a inne „złe”. To naiwne i infantylne. W polityce międzynarodowej nie ma stałych przyjaciół ani wrogów, a liczą się wyłącznie interesy, które faktycznie mogą być czasami rozbieżne. Dlatego też z góry odrzucam wszelkie rusofobiczne uprzedzenia i resentymenty. Przyjmijmy jednak dla potrzeb niniejszego tekstu, iż faktycznie Rosja ze swojej natury jest państwem wrogim Polsce, a Władimir Putin ma wobec Polski wyłącznie złe zamiary. Czy zatem w takim przypadku należy prowokować lwa wkładając dłoń do jego klatki? Ta metafora nie jest przesadą, o ile przeanalizujemy politykę wschodnią Polski w okresie ostatnich kilkunastu lat. Podajmy tylko kilka faktów. Wsparcie „pomarańczowej rewolucji” na Ukrainie. Słynny lot Lecha Kaczyńskiego do Gruzji i bezwarunkowe poparcie tego kraju w konflikcie z Rosją. Pozbawione wszelkich dowodów oskarżenia o sprokurowanie przez władze Rosji katastrofy smoleńskiej. Jednoznaczne poparcie tak zwanego Euromajdanu i zamachu stanu na Ukrainie. Burzenie pomników upamiętniających Armię Czerwoną jako reliktów komunizmu. Niemal nieograniczona pomoc (w tym wojskowa) na rzecz Ukrainy w konflikcie z Rosją. Czy tego rodzaju polityka zwiększa bezpieczeństwo Polski, czy wręcz przeciwnie?

Zastanówmy się zatem, czy nasza obecna polityka nie jest przedłużeniem opisanych przez Aleksandra Bocheńskiego dziejów głupoty w Polsce, której uosobieniem była idea insurekcyjno-powstańcza, a w zasadzie insurekcyjno-straceńcza? Czy nie jest ona odzwierciedleniem pseudopatriotycznego wymachiwania szabelką i żałosnej tromtadracji? Niestety historia lubi się powtarzać. W przededniu II wojny światowej Rydz-Śmigły zapewniał, iż nie oddamy choćby guzika od munduru. Z kolei po zakończeniu wojny przeciwnicy władzy ludowej marzyli już o następnej, śpiewając: „jedna bomba atomowa i wrócimy znów do Lwowa”. Na tym jednak nie koniec – gdy w 1981 roku, gdy groziła nam interwencja radziecka, ekstremiści z „Solidarności” głosili hasła w rodzaju: „a na drzewach zamiast liści, będą wisieć komuniści”. Również dzisiaj są siły, które chętnie wciągnęły by Polskę do wojny. I nie mam na myśli wyłącznie Legionu Polskiego Adama Słomki. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak przyzwolenie społeczne na nieodpowiedzialną i ryzykowną politykę zagraniczną Polski. Zarówno wyborcy Koalicji Obywatelskiej, jak i Prawa i Sprawiedliwości, pomimo wzajemnej wrogości, w żaden sposób nie kontenstują działań swoich liderów i dają im carte blanche w sprawach międzynarodowych. Wydaje się, iż kwestie geopolityczne mało interesują wyborców, względnie kierują się w tym zakresie głęboko zakorzenionymi uprzedzeniami, antypatiami i resentymentami.

Jest jeszcze jeden aspekt sprawy, który warto poruszyć. Jak wspomniałem na wstępie – politycy najpierw prowokują zagrożenie, a następnie podnoszą larum. Tak było w przypadku słynnej eksplozji rakiety w Przewodowie, która ostatecznie okazała się ukraińska. Tym razem mamy sprawę dronów, która wymaga zbadania, a nie wszczynania zbiorowej histerii. Wydaje się przy tym, iż skierowanie uwagi opinii publicznej na zagrożenie rosyjskie jest bardzo wygodne i przydatne dla rządzących. Mogą oni bowiem odwrócić uwagę od własnej niekompetencji i nieudolności w nadziei, iż nikt nie będzie ich rozliczać za niezrealizowane obietnice wyborcze. Zresztą analogiczna sytuacja miała miejsce w czasach pandemii COVID-19, z ta różnicą, iż w tej chwili miejsce wirusa SARS-CoV-2 zajął Władimir Putin.

Michał Radzikowski

Idź do oryginalnego materiału