Jarosław Kaczyński po raz kolejny sięga po dobrze znaną broń – strach. W swoim najnowszym wystąpieniu lider PiS ostrzega przed „paktem migracyjnym” i „umową z krajami Mercosur”, oskarżając rząd Donalda Tuska o „szkodzenie Polsce każdego dnia”. W rzeczywistości jego słowa nie mają wiele wspólnego z faktami, a jedynie służą podtrzymaniu mitu zagrożonego narodu i przywódcy, który wciąż walczy z wyimaginowanymi wrogami.
Jarosław Kaczyński po raz kolejny sięga po swój sprawdzony repertuar polityczny – strach, oskarżenia i mobilizację przeciwko wyimaginowanym wrogom. W swoim najnowszym wpisie w mediach społecznościowych lider Prawa i Sprawiedliwości ostrzega przed „paktem migracyjnym”, „umową z krajami Mercosur” i „ręcznym sterowaniem składami sędziowskimi przez polityków obecnej koalicji”. Każde z tych haseł ma wywołać emocję – nie refleksję, ale gniew i poczucie zagrożenia.
„Ten rząd szkodzi Polsce każdego dnia!” – pisze Kaczyński, zapowiadając protest w Warszawie przeciwko działaniom gabinetu Donalda Tuska. W innym miejscu dodaje dramatycznie: „Na każdym kroku w Polsce szerzy się ZŁO. Zatrzymajmy ich!”. Sformułowania te są charakterystyczne dla stylu, którym od lat posługuje się prezes PiS: języka manichejskiego, w którym rzeczywistość dzieli się na dobro i zło, a on sam występuje w roli jedynego obrońcy narodowych wartości.
Wystąpienie Kaczyńskiego nie jest niczym nowym. Od lat buduje on swój polityczny kapitał na podsycaniu lęków społecznych – najpierw przed uchodźcami, później przed Unią Europejską, elitami, sędziami, a dziś przed rządem, który próbuje naprawić to, co PiS przez osiem lat zniszczył. Jego najnowsze ostrzeżenie przed paktem migracyjnym to kolejny przykład tej samej strategii.
W rzeczywistości „pakt migracyjny” to zestaw unijnych regulacji mających usprawnić wspólne zarządzanie migracją i azylem, nie zaś mechanizm przymusowego przesiedlania migrantów do Polski. Twierdzenie Kaczyńskiego o „realnym niebezpieczeństwie” jest więc albo świadomą manipulacją, albo dowodem ignorancji w sprawach europejskich.
Podobnie wygląda jego krytyka umowy handlowej z krajami Mercosur. Kaczyński straszy, iż to „zniszczenie rolnictwa”. W rzeczywistości negocjowana umowa dotyczy szerszej liberalizacji handlu pomiędzy Unią Europejską a Ameryką Południową i nie wprowadza jednostronnego otwarcia rynków. Polskie rolnictwo stoi dziś przed wyzwaniami, ale nie są one skutkiem Mercosur, ale zaniedbań poprzedniego rządu PiS – od braku inwestycji w innowacje po chaos w systemie dopłat.
Najbardziej niepokojące w tej retoryce jest to, iż Kaczyński używa poważnych tematów międzynarodowych jedynie jako narzędzia politycznej mobilizacji. W jego narracji nie ma miejsca na fakty, dane czy analizy – liczy się emocja, poczucie oblężenia i przekonanie, iż Polska jest „atakowana” przez obcych i zdradzana przez „zdrajców wewnętrznych”.
Trudno nie zauważyć, iż zapowiedź protestu 11 października wpisuje się w ten sam schemat, który PiS wykorzystywał wielokrotnie: demonstrować rzekomy „opór społeczeństwa” wobec reform, które w rzeczywistości mają przywrócić praworządność i zbliżyć Polskę do standardów europejskich. Gdy Kaczyński mówi o „bezkarności dla swoich”, zapomina, iż to jego partia przez osiem lat uczyniła z prokuratury narzędzie polityczne, a z Trybunału Konstytucyjnego – partyjny organ legitymizujący bezprawie.
Kaczyński zdaje się nie dostrzegać, iż jego metoda przestaje działać. Polacy są coraz bardziej zmęczeni wiecznym alarmem, ciągłym wskazywaniem wrogów i moralnym szantażem. Dla wielu obywateli, zwłaszcza młodszych, jego przekaz brzmi jak echo minionej epoki, w której polityk próbował kontrolować społeczeństwo dzięki lęku i symboli.
Słowa o „szerzącym się złu” mogą trafiać do najbardziej oddanych zwolenników, ale dla większości odbiorców brzmią jak groteska. Zamiast być poważnym głosem opozycji, Kaczyński staje się symbolem politycznego resentymentu – człowiekiem, który nie potrafi pogodzić się z utratą władzy i odpowiedzialności.
Wpis Kaczyńskiego to nie analiza sytuacji kraju, ale polityczny manifest oparty na strachu i dezinformacji. Jego ataki na rząd, Unię Europejską czy umowy handlowe są częścią większej strategii: utrzymać swoich wyborców w przekonaniu, iż tylko PiS reprezentuje „prawdziwą Polskę”.
Problem w tym, iż taka strategia coraz bardziej oddala Polskę od rzeczywistości. Zamiast konstruktywnej debaty o bezpieczeństwie, gospodarce i miejscu kraju w Europie, Kaczyński proponuje kolejną krucjatę przeciwko „złu”. To nie jest przywództwo – to polityka lęku i destrukcji, która szkodzi Polsce znacznie bardziej niż jakikolwiek „pakt migracyjny”.