Kiedy Europa pędzi 350 km/h, Jarosław Kaczyński wciąż marzy o furmance i klepisku. Podczas gdy Bruksela ogłasza historyczny projekt budowy europejskiej sieci kolei wysokich prędkości – połączeń, które w dwie, trzy godziny mają łączyć stolice kontynentu – PiS z uporem godnym lepszej sprawy tkwi w epoce bata, gnata i krowiego placka.
Podczas gdy Hiszpania, Francja i Włochy rozwijają kolej przyszłości, a Donald Tusk mówi o inwestycjach w nowoczesny transport, obóz Kaczyńskiego woli opowiadać bajki o „zdradzie Zachodu” i wzywać Polaków, by „bronili tradycyjnych wartości” – czyli, jak się okazuje, wozów drabiniastych i pary z kominów. Złośliwie można powiedzieć, iż sam Kaczyński zdecydowanie wolałby bić konia, niż mieć pociąg do kolei. W świecie, w którym pociągi mają jeździć 350 km/h, PiS-owska wyobraźnia zatrzymała się na parowozie z Wolsztyna. Zamiast patrzeć w przyszłość, wolą patrzeć w błoto. Zamiast inwestować w infrastrukturę, inwestują w strach i populizm.
Bo przecież dla nich nowoczesna kolej to „fanaberia elit z Brukseli”. Szybkie połączenia między Warszawą, Berlinem i Paryżem? Niepotrzebne. Lepiej postawić kolejny pomnik i ogłosić, iż „Polska wstaje z kolan”, choć w rzeczywistości stoi po kostki w błocie.
Kaczyński i jego dworzanie nie rozumieją, iż kolej dużych prędkości to nie luksus – to cywilizacja. To czystsze powietrze, mniej aut, mniej samolotów, więcej pracy, szybsza komunikacja. Ale dla PiS liczy się tylko ideologia: byle nie nowoczesność, byle nie Europa, byle nie Tusk.
W rezultacie zamiast pociągu do przyszłości, mamy furmankę do przeszłości. Zamiast prędkości 350 km/h – stukot kół na dziurawej drodze. Zamiast wizji – zaciśnięte pięści i wymachiwanie pejczem. Bo jak wiadomo – PiS nie ma pociągu do nowoczesności. Ma tylko pociąg do władzy.