Jarosław Kaczyński spotykał się z agentem KGB.

1 dzień temu
Zdjęcie: Jarosław Kaczyński spotykał się z agentem KGB.


Wyobraźcie sobie Warszawę przełomu 1989 i 1990 roku. Z jednej strony upadający komunizm, z drugiej – rodząca się demokracja. W korytarzach Sejmu i Senatu miesza się zapach nowej konstytucji z zapachem PRL-owskich korytarzy. I gdzieś pomiędzy tym wszystkim – Jarosław Kaczyński, wtedy jeszcze świeży senator i doradca Lecha Wałęsy, oraz pan w dobrze skrojonym garniturze z ambasady ZSRR.

Nazywa się Anatolij Wasin. W papierach – pierwszy sekretarz ambasady. W opisach dziennikarzy i ekspertów – oficer KGB.

Brzmi jak scenariusz serialu szpiegowskiego? Owszem. Z tą różnicą, iż ten scenariusz rozgrywa się w rzeczywistości, a główny bohater do dziś poucza wszystkich wokół o zdradzie, agenturze i „ruskich onucach”. Według relacji Piątka i innych autorów, Wasin nie zapraszał Kaczyńskiego do żadnej neutralnej sali konferencyjnej, tylko do swojego mieszkania na Saskiej Kępie. Tam – jak czytamy – stał stół, wódka, zakąski, a na ścianach mogły równie dobrze wisieć obrazy, co dyskretnie ukryte mikrofony. Pili razem alkohol, rozmawiali o polityce, o statusie Polski, o wielkiej geopolityce, która dopiero miała się ułożyć.

W jakim języku rozmawiali? Nikt dziś nie odtworzy stenogramu z tych spotkań. Może po rosyjsku, może po francusku – języku dyplomacji, może po rosyjsku przetykanym polskimi wtrętami. Jedno wiadomo: o ile gospodarz był oficerem KGB, to nie robił tych biesiad z nudów. Komu jak komu, ale służbom radzieckim raczej nie zdarzały się przypadkowe flaszki z politykami sąsiedniego kraju.

Najbardziej ironiczne jest jednak coś innego. Z tych samych lat pochodzi legenda, którą PiS powtarzał latami: iż Okrągły Stół i Magdalenka to była „zdrada”, bo opozycja piła wódkę z komunistami. W felietonach, wystąpieniach i telewizyjnych tyradach Lech Wałęsa i inni stawali się niemal zdrajcami narodu – bo ktoś gdzieś nalał kieliszek przy negocjacjach. A tu nagle z archiwów wyłazi obrazek znacznie bardziej soczysty: ten sam obóz moralnej czystości, ta sama partia, której lider przez ponad rok spotykał się – według śledczych dziennikarzy – z oficerem KGB przy alkoholu, i to w prywatnym mieszkaniu.

Kaczyński twierdzi, iż przekazywał informacje z tych rozmów Andrzejowi Milczanowskiemu, ówczesnemu szefowi UOP. Milczanowski odpowiada: nie, nie przekazywał, „opowiada nieprawdę”. Kto mówi prawdę – nie rozstrzygniemy tu przy kawie, ale faktem jest, iż ktoś tu ma bardzo poważny problem z pamięcią albo szczerością.

I teraz spójrzmy na ciąg dalszy. Po tej serii spotkań Kaczyński nie znika z polityki, nie robi rachunku sumienia, nie ogłasza publicznie: „Tak, spotykałem się z radzieckim dyplomatą, dziś oceniam to jako błąd”. Przeciwnie – staje się coraz bardziej agresywny, coraz ostrzej atakuje Lecha Wałęsę, byłych współpracowników z „Solidarności”, całe „salony” i demokratyczny Zachód. Z czasem buduje Porozumienie Centrum, a potem PiS – partię, która rozorała polską scenę polityczną, skłóciła społeczeństwo i z monopolu na patriotyzm uczyniła biznes polityczny.

Czy jest bezpośredni związek między biesiadami na Saskiej Kępie a późniejszą polityką Kaczyńskiego? Tego nie wiemy i raczej się nie dowiemy, dopóki nikt nie pokaże archiwalnych taśm. Wiemy jednak tyle, iż oficer KGB, jak Wasin, nie marnuje czasu w bezproduktywne pogaduszki. Jak przypomina Piątek, Wasin w innych krajach budował misterną sieć wpływów: trochę informacji stąd, trochę pieniędzy tam, trochę znajomości, które owocują po latach.

Mamy więc więc prawo zadać kilka niewygodnych pytań. Czy późniejsza obsesja Kaczyńskiego na punkcie agentów, spisków i zdrady to tylko polityczna metoda mobilizacji elektoratu – czy również nerwowe odwracanie uwagi od własnych białych plam w życiorysie? Czy agresja wobec Wałęsy i „całego demokratycznego świata” była autentycznym sporem o wizję Polski, czy może także próbą rozmontowania tego obozu, który pamiętał zbyt wiele z początku lat 90.?

Na końcu zostaje obrazek, którego nie da się już skasować: człowiek, który przez lata oskarżał innych o „wspólne biesiady z komunistami”, sam pojawia się w relacjach dziennikarzy i ekspertów jako stały gość u radzieckiego dyplomaty z KGB, przy wódce, w prywatnym mieszkaniu. I choćby jeżeli nie znamy wszystkich odpowiedzi, jedno jest pewne: to ostatni człowiek, który ma moralne prawo występować w roli narodowego sumienia i rozdawać innym certyfikaty patriotyzmu.

Idź do oryginalnego materiału