Podczas n konferencji prasowej prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński skomentował sprawę błędnej depeszy Polskiej Agencji Prasowej, w której przypisano prezydentowi USA Donaldowi Trumpowi słowa, jakich w rzeczywistości nie wypowiedział.
Wypowiedzi Kaczyńskiego – mocne, ostre i nacechowane politycznym atakiem – po raz kolejny pokazują charakterystyczny styl uprawiania polityki przez lidera PiS. Styl, w którym zamiast rzeczowej analizy pojawia się nieustanne szukanie winnych i zarzucanie innym złej woli.
Cała sprawa zaczęła się w czwartek wieczorem, kiedy PAP opublikowała pilną depeszę z rzekomą wypowiedzią Donalda Trumpa: „Trump: Wspieramy Polskę wywiadowczo, ale kiedy mówiłem, iż pomogę Polsce, to chodziło mi o to, iż po wojnie”. Wpis błyskawicznie obiegł media i wywołał falę komentarzy. Rzecznik rządu Adam Szłapka stwierdził, iż słowa te „muszą budzić nasz niepokój”. Dopiero później okazało się, iż doszło do przeinaczenia. Depesza została usunięta, a PAP wydała sprostowanie.
Czy była to poważna wpadka? Oczywiście. Ale była to przede wszystkim pomyłka dziennikarska, którą gwałtownie naprawiono. W cywilizowanej debacie publicznej powinna wystarczyć refleksja nad jakością pracy agencji i koniecznością większej staranności. Tymczasem Jarosław Kaczyński wykorzystał okazję do frontalnego ataku na rząd i media.
Lider PiS nie szczędził ostrych słów. – „Rzeczywiście mamy tutaj do czynienia ze skandalem” – mówił, dodając, iż cała sytuacja mogła „bardzo zaniepokoić opinię publiczną”. Dalej podkreślał, iż PAP jest „całkowicie podporządkowana, po tym nielegalnym przejęciu, obecnej władzy”.
Problem w tym, iż Kaczyński nie próbował choćby zrozumieć kontekstu. Zamiast uznać błąd i wskazać na potrzebę poprawy standardów, od razu uderzył w rząd i sugerował złe intencje. To klasyczny przykład politycznego „czepiania się” – z każdej wpadki, choćby drobnej, czynić dowód rzekomego upadku państwa.
Można się zastanawiać, co w tej sytuacji jest naprawdę groźniejsze: sam błąd dziennikarski czy sposób, w jaki został wykorzystany przez lidera opozycji. Depesza zniknęła, sprostowanie się pojawiło, a temat został wyjaśniony. Kaczyński natomiast mówił: – „Sądzę, nie będzie żadnych dalszych konsekwencji, a poza tym to pokazuje kierunek działania. Róbmy wszystko, żeby to, co udało się zbudować (…) zostało zrujnowane”.
Takie słowa nie tylko eskalują napięcie, ale też odwracają uwagę od istoty problemu. Zamiast rozmawiać o jakości pracy agencji prasowej i odpowiedzialności dziennikarzy, opinia publiczna znów słucha o „rujnowaniu” dorobku państwa. Retoryka strachu, powtarzana od lat przez prezesa PiS, staje się samospełniającą się przepowiednią – im więcej mówi się o katastrofie, tym bardziej obywatele zaczynają jej oczekiwać.
Trudno oprzeć się wrażeniu, iż ostre słowa Kaczyńskiego były bardziej elementem strategii politycznej niż przejawem troski o prawdę. Lider PiS od dawna buduje swój przekaz na zarzucaniu innym kłamstwa, manipulacji i złych intencji. Tymczasem sam chętnie korzysta z okazji, by wyolbrzymiać problemy.
Czy naprawdę można mówić o „skandalu” w sytuacji, gdy depesza została natychmiast usunięta? Czy nie jest to raczej zwykła pomyłka, którą trzeba wyjaśnić i wyciągnąć wnioski? Politycy w demokratycznym państwie powinni dążyć do uspokojenia nastrojów, a nie ich podgrzewania.
Kaczyński wielokrotnie udowadniał, iż preferuje politykę opartą na wskazywaniu winnych. Zawsze ktoś jest odpowiedzialny: rząd, media, opozycja, zagranica. To metoda skuteczna w mobilizowaniu elektoratu, ale niszcząca zaufanie społeczne. Każdy błąd urasta do rangi zamachu, każdy lapsus do międzynarodowego skandalu.
Tymczasem obywatele oczekują od polityków czegoś innego – chłodnej analizy, rozsądnych propozycji, umiejętności wyciągania wniosków. A nie nieustannego „czepiania się” i oskarżania wszystkich wokół.
Historia z depeszą PAP pokazuje dwie rzeczy. Po pierwsze – media muszą zachować najwyższą staranność, bo każde niedoprecyzowanie natychmiast zostaje wykorzystane politycznie. Po drugie – reakcja Kaczyńskiego ujawnia sposób funkcjonowania PiS w opozycji: zamiast współodpowiedzialności za państwo, mamy grę pod publiczkę i wieczną krytykę.
Obiektywizm wymaga przyznania: błąd się zdarzył. Ale równie obiektywnie trzeba stwierdzić, iż reakcja prezesa PiS była przesadzona i nacechowana politycznym interesem. Jarosław Kaczyński po raz kolejny pokazał, iż łatwiej mu się czepiać, niż proponować konstruktywne rozwiązania.