Jankowski: Pamięci Franciszka Smudy

myslpolska.info 3 tygodni temu

To naprawdę dość dziwne, ale moja własna biografia kieruje mnie w stronę „antysystemową” choćby gdy idzie o sport.

I to o ten narodowy: piłkę nożną. Zmarły były selekcjoner reprezentacji Polski, Franciszek Smuda, doczekał się oczywiście wielu prasowych epitafiów, ale niemal wszyscy (nawet niezwykle ceniony przeze mnie redaktor Myśli Polskiej!) pomijali jego mieleckie przygody, choć to od jednej z nich zaczęła się kariera wielkiego trenera, która dużo mówi o Polsce i o piłce nożnej w ogóle.

Smuda piłkarzem Stali Mielec był krótko, ale to w jej barwach zadebiutował w Ekstraklasie w 1970 roku. Za trzy lata, mielecka Stal, już bez niego w składzie zdobyła swoje pierwsze, absolutnie sensacyjne mistrzostwo Polski. „Śląsk i stolica nigdy nie myślała, iż Stal Mielec mistrza będzie miała” – między innymi takie transparenty nosili mieszkańcy mojego miasta na kilkanaście lat przed moim przyjściem na świat.

Ten epizod z życia zmarłego nie miał jednak aż takiego znaczenia jak następne odwiedziny w Mielcu, już jako trener. Objął on drużynę w pierwszej połowie lat 90-tych, gdy podupadały Polskie Zakłady Lotnicze i zaczynała się era „cudotwórców”, którzy gwałtownie okazywali się hochsztaplerami. Ofiarą jednego z takowych okazała się właśnie Stal Mielec. Ale zanim do tego doszło, to zawitał w FKS po latach Franciszek Smuda, świeżo po niemieckiej szkole trenerów i ze… słabą znajomością języka polskiego. Stało się to przedmiotem anegdot i ciągnęło się za nim niemal do końca trenerskiej kariery, jednakże utrzymał Stal w lidze, choć wydawało się to niemożliwe. Wprowadził na trening sporo nowinek, a preferowany przez niego ofensywny futbol zaowocował kilkoma kluczowymi zwycięstwami.

I to właśnie wtedy zaczęła się jego wielka przygoda z łódzkim Widzewem. Wściekły i podejrzliwy wobec piłkarzy Stali po porażce z Legią Warszawa, zdecydował się przyjąć ofertę z RTS-u i doprowadził go do dwóch imponujących zwycięstw w lidze. Jedno z nich zresztą bez ani jednej porażki w sezonie. To Smuda „wyreżyserował” mecz stulecia w polskiej lidze, czyli słynne 2-3 Legii z Widzewem na Łazienkowskiej, które oglądała cała Polska. Żeby uświadomić ludziom rangę tego wydarzenia, warto przytoczyć poznańską z kolei opowieść o najwierniejszych kibicach Lecha. Ponieważ była to jedna z ostatnich kolejek i wszystkie spotkania odbywały się równocześnie, na mecz Kolejorza przyszło całe… sto osób, do dziś chodzą one w nimbie „najprawdziwszych”. Reszta oglądała Legia-Widzew w TVP. Można powiedzieć, iż tam gdzie pojawiał się Smuda, tam następowało coś na miarę „końca epoki”. Stali Mielec przedłużył agonię, Widzewowi (i polskiej piłce klubowej) dał po raz ostatni na wiele lat fazę grupową Ligi Mistrzów, z kolei jego nieudana przygoda z reprezentacją zakończyła erę gry „bez wielkich nazwisk”, bo potem już przez kilkanaście lat graliśmy tylko „na Lewego”.

Na pewno na uwagę zasługuje fakt odporności trenera na wszelkiego rodzaju „poprawności”, które poprzez coraz głębszą infiltrację zjawiska przez mass media, opanowywały piłkę nożną. Gdy z idących po mistrzostwo Widzewem odwiedził Mielec tuż po odejściu ze Stali, kibicom rzucającym w niego śnieżkami odpalił: „Maliny byś tu sadził [gdyby nie ja]”, co zobaczyła cała Polska w magazynie Gol. Potrafił też powiedzieć, iż wiele zawdzięcza Bogu i jest osobą wierzącą. Odporny był na ataki na jego polszczyznę (która miejscami bywała naprawdę fatalna), a choćby na przemiany geopolityczne, gdy w ramach przygotowań do Euro 2012 zastanawiał się jak wypadniemy w meczu ze… Związkiem Radzieckim. Franciszek Smuda był z całą pewnością postacią barwną, która na zawsze będzie kojarzyć się z pewnymi przeżyciami charakterystycznymi dla polskiej rzeczywistości. Dlatego zasługuje na dobre słowo i pamięć nie tylko w Łodzi, Krakowie i Warszawie, ale także w Mielcu skąd ruszał w świat i to aż dwukrotnie.

Tomasz Jankowski

Myśl Polska, nr 35-36 (25.08-1.09.2024)

Idź do oryginalnego materiału