Jakub Wozinski: Bajońskie sumy ekologizmu

1 rok temu

Unijny system handlu pozwoleniami na emisję dwutlenku węgla (EU ETS) coraz bardziej urasta do miana współczesnego odpowiednika napoleońskich bajońskich sum.

10 maja 1808 roku na mocy układu zawartego w Bayonne Napoleon Bonaparte przekazał utworzonemu wcześniej przez siebie Księstwu Warszawskiemu wierzytelności poddanych rządu pruskiego. Potrafiący bezbłędnie wykorzystać naiwność rodzimych elit politycznych cesarz Francji złożył polskim władzom propozycję nie do odrzucenia: z całkowitej sumy czterdziestu milionów franków miały mu wypłacić połowę kwoty, a pełną pulę mogły wyegzekwować później od zadłużonych.

Cała operacja mogła się teoretycznie przedstawiać jako hojny prezent ze strony Napoleona w wysokości dwudziestu milionów franków, ale wobec jego późniejszych porażek i faktycznej nieściągalności długu stała się synonimem mirażu finansowych korzyści, które ostatecznie okazują się wielkim obciążeniem. Wielu ówczesnych obserwatorów od początku wiedziało, iż francuski władca perfidnie wykorzystuje Polaków, ale mimo wszystko w kraju dominowało przekonanie, iż dla Napoleona nie ma alternatywy i nie wypada mu się sprzeciwiać.

Sytuacja się powtarza?

Dwieście lat po tych wydarzeniach można odnieść wrażenie, iż sytuacja się powtarza, oczywiście w nieco innej formule. Współcześnie w polskim społeczeństwie, niestety, również panuje opinia, iż dla obecności w Unii Europejskiej nie ma żadnej sensownej alternatywy, co unijne elity wykorzystują do coraz bardziej perfidnych działań na szkodę Polski i jej finansów.

W czasach napoleońskich przed Polską roztaczano złudną wizję odzyskania niepodległości i udziału w zwycięstwie nad zaborcami. W XXI wieku nasz kraj jest łudzony wizją współtworzenia wielkiej i najnowocześniejszej wspólnoty gospodarczej, zdolnej do przeciwstawienia się największym światowym potęgom. Sposobem, w jaki unijni włodarze chcą osiągnąć ten cel, jest przede wszystkim forsowana w morderczym tempie zielona transformacja. Mimo iż europejskie firmy i banki coraz bardziej odstają od światowej konkurencji, a Stary Kontynent przestaje być innowacyjny, zachodnioeuropejskie elity są święcie przekonane, iż swoim najbardziej zielonym z zielonych programów wdrapią się na sam szczyt gospodarczej chwały.

Szczególnym przedmiotem chluby unijnych elit jest wprowadzony jako pierwszy na świecie na tak wielką skalę system handlu pozwoleniami na emisję dwutlenku węgla (czyli EU ETS – European Union Emission Trading System). Powstał on w roku 2005 i początkowo aż do 2012 roku obowiązujące w jego ramach pozwolenia były przyznawane krajom członkowskim bezpłatnie. Cały mechanizm przedstawiano jako okazję do odniesienia przez Polskę wielomiliardowych korzyści, ponieważ aukcje pozwoleń organizują poszczególne państwa członkowskie i to one inkasują zyski ze sprzedaży.

Dopłacanie do interesu

Wkrótce jednak rozpoczął się okres stopniowego „podgrzewania żaby”, polegający na stałym ograniczaniu liczby pozwoleń i stopniowym zwiększaniu udziału pozwoleń płatnych. Początkowo nie stwarzało to wielkich problemów, ale już w roku 2018 cena emisji wzrosła niemal pięciokrotnie, a w roku 2021 o EU ETS mówiły już wszystkie media, gdyż ceny pozwoleń zaczęły zbliżać się do 100 euro za tonę. Czysto teoretycznie taki rozwój sytuacji mógł się wydawać korzystny dla Polski, gdyż wyższe ceny pozwoleń przekładały się na wyższe przychody – w latach 2013–2021 do budżetu wpłynęło w ten sposób 60 mld złotych.

W praktyce zaś okazało się, iż Polska już w roku 2022 musiała zapłacić co najmniej 33 mld złotych za import praw do emisji z innych państw i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa będzie musiała czynić podobnie także w kolejnych latach. Jakby tego było mało, wedle najnowszych propozycji finansowania spłaty unijnego Funduszu Odbudowy, Unia Europejska miałaby przejąć od Polski i innych państw członkowskich aż 25 procent dochodów ze sprzedaży uprawnień.

System EU ETS od samego początku był przedstawiany jako doskonały mechanizm służący modernizacji polskiej gospodarki i umożliwiający jej wejście na zupełnie nowy poziom. Dziś nie ulega żadnej wątpliwości, iż jego funkcjonowanie przynosi efekty wprost przeciwne do zamierzonych: obciąża cały przemysł i gospodarkę, ma działanie proinflacyjne, a tym samym przyczynia się do obniżenia realnej stopy inwestycji. Na dodatek wedle najnowszych propozycji zaakceptowanych przez rząd Mateusza Morawieckiego system pozwoleń na emisję dwutlenku węgla ma zostać rozciągnięty także na transport i budownictwo, co może mieć katastrofalne skutki dla naszej rodzimej gospodarki i branż, które są naszą narodową specjalnością.

Złudny wehikuł modernizacji

Najczęściej uważa się, iż wystąpienie z systemu EU ETS jest dziś praktycznie niemożliwe, gdyż wiązałoby się to faktycznie z koniecznością opuszczenia samych struktur Unii Europejskiej. A ponieważ polskie społeczeństwo nie życzy sobie tego, żadna z wiodących sił politycznych choćby nie bierze pod uwagę realizacji takiego scenariusza w obawie przed sondażową śmiercią. Koszty tego politycznego impasu są jednak większe niż nam się wydaje.

Musimy zdawać sobie sprawę, iż unijny „Napoleon”, podkręcając tempo zielonej transformacji (między innymi przez ogłoszenie pakietu Fit for 55), faktycznie zabrał nas na swoją wielką wojnę, której rezultat jest raczej łatwy do przewidzenia. Zaprowadzenie zeroemisyjnego reżimu gospodarczego jest równie niewykonalne, co pokonanie bezkresnej Rosji na jej terytorium, gdyż paliwa kopalne stanowią niezbędny warunek utrzymania cywilizacji na wysokim poziomie rozwoju. Jednym z głównych poszkodowanych odwrotu wielkiej armii okaże się, niestety, Polska, która weszła właśnie w okres, w którym będzie się od niej wymagało największych poświęceń.

Kolejna analogia między unijnym systemem EU ETS a czasami napoleońskimi polega wreszcie na tym, iż przed dwustu laty wszystko skończyło się tak, iż po Kongresie Wiedeńskim zapisane w Bayonne sumy przypadły ostatecznie Prusom. w tej chwili wiele wskazuje na to, iż ostatecznym beneficjentem całego systemu może się stać kolejna mutacja pruskiego ekspansjonizmu, czyli europejskie państwo federalne, do którego utworzenia tak bardzo dążą ostatnio niemieckie elity władzy. Znamienne jest to, iż ów cel Berlin zamierza osiągnąć właśnie przy pomocy polityki klimatycznej. Wdrażanie zielonej agendy służy jako idealny pretekst do zaciągania wspólnego unijnego długu finansowanego przy pomocy nowych, federalnych podatków. W ten sposób bez konieczności zawarcia jakiegokolwiek oficjalnego traktatu sterowane przez Niemcy centralne państwa unijne zawłaszczą sobie kolejne obszary suwerenności.

Jeśli Polska nie chce powtórzyć swojej tragedii sprzed dwustu lat, musi przede wszystkim nastąpić otrzeźwienie. Wizja Unii Europejskiej jako wehikułu służącego modernizacji i wzbogaceniu powinna jak najszybciej ulec demitologizacji. Unijny „Napoleon” bazuje przede wszystkim na naiwności, która zachęca go do coraz śmielszych kroków i żądania coraz większych poświęceń od ślepo wierzących w niego polskich partnerów.

Jakub Wozinski

Artykuł został opublikowany w 91. numerze magazynu POLONIA CHRISTIANA

Odbierz swój egzemplarz magazynu
„Polonia Christiana”

Poznaj wyjątkową publikację. „Zrównoważony rozwój. Zaklęcie globalistów, instrument totalnego zniewolenia” [PODCAST]

Idź do oryginalnego materiału