Jakiej Turcji chce aresztowany burmistrz Stambułu İmamoğlu? [rozmowa]

1 dzień temu

Kaja Puto: Burmistrz Stambułu Ekrem İmamoğlu został kilka dni temu aresztowany pod zarzutem korupcji. To polityczny gest czy İmamoğlu faktycznie ma coś na sumieniu?

Mateusz Chudziak: Nie tylko korupcji – postawiono mu chyba wszystkie zarzuty, jakie można przypisać urzędnikowi państwowemu. To między innymi kierowanie organizacją przestępczą, oszustwa, defraudacje, nieprawidłowości przy przetargach, a także terroryzm, który w Turcji jest bardzo pojemnym pojęciem.

Czy İmamoğlu jest zupełnie niewinny – tego nie jestem w stanie rozstrzygnąć z absolutną pewnością. Turecka kultura polityczna obfituje w patronacko-klienckie stosunki, które skutkują korupcją i innymi nieprawidłowościami. Partia prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana przez ostatnie 20 lat zbudowała sobie w ten sposób biznesową klientelę, która otrzymuje zamówienia publiczne, a następnie wykupuje media, by stawały się lojalne wobec władzy. A teraz władza zarzuca İmamoğlu to, co sama robi.

Mamy powody, by sądzić, iż sprawa jest polityczna. Odkąd İmamoğlu został wybrany w 2019 roku na burmistrza Stambułu, ciągle utrudnia mu się życie, w związku z czym musiał on postępować szczególnie ostrożnie i nie dostarczać przeciwko sobie argumentów. Był już ciągany po sądach w innych sprawach – a to obrazę odpowiednika naszej Państwowej Komisji Wyborczej, a to obrazę głowy państwa. Trzykrotnie pokonał partię władzy w lokalnych wyborach i to uwiera rządzącą elitę, a szczególnie Erdoğana. Tak więc wiszący nad nim od dawna topór w końcu spadł.

Po co to Erdoğanowi? Wybory prezydenckie planowo mają odbyć się dopiero za trzy lata.

Zgodnie z konstytucją Erdoğan sprawuje w tej chwili swoją drugą kadencję (licząc od 2018 roku, kiedy wprowadzono system prezydencki). By utrzymać władzę, ma dwa wyjścia. Mógłby doprowadzić do zmiany konstytucji i tym samym ponownie ominąć ograniczenie dwóch kadencji. Na to są małe szanse, ponieważ brak mu większości dwóch trzecich głosów w parlamencie. Prościej będzie więc skrócić obecną kadencję, tak aby jej nie dokończyć, bo to z kolei będzie oznaczało – w myśl istniejących w tej chwili w Turcji przepisów – iż urzędujący prezydent może wystartować w wyborach ponownie. Imamoğlu zaś musiał zostać wyeliminowany odpowiednio wcześnie, by ewentualny opór i emocje, jakie ten manewr wywoła, zdążyły się wytłumić.

Ale czy to aresztowanie nie wzmocni politycznie İmamoğlu?

Już wzmocniło. Gdy İmamoğlu trafił do aresztu, Republikańska Partia Ludowa, której jest członkiem i nieformalnym liderem, zorganizowała prawybory i zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami ogłosiła go przyszłym kandydatem na prezydenta. Głosowanie w tej sprawie otwarto dla wszystkich obywateli w Turcji i w efekcie pod jego nominacją podpisało się 15 milionów osób. Po poważna legitymacja w kraju, którego prezydent bez ustanku odwołuje się do „woli narodowej”.

Jakiej Turcji chce İmamoğlu i Republikańska Partia Ludowa?

Republikańska Partia Ludowa to partia kemalistyczna, czyli odwołująca się do idei głoszonych przez Mustafę Kemala Atatürka. Ów ojciec nowoczesnego tureckiego narodu postulował Turcję republikańską, świecką i opartą na solidarności społecznej. W latach 70. pod przywództwem Bülenta Ecevita zainspirowanego zachodnioeuropejską lewicą skręciła w stronę socjaldemokracji. Możemy więc nazwać RPL proeuropejską socjaldemokracją, choć ich obecny program jest dość mętny – np. odwołuje się do koncepcji „trzeciej drogi” między kapitalizmem a socjalizmem, która w kręgach europejskiej lewicy jest raczej skompromitowana, spotykała się zresztą również z ostrą krytyką lewicowych intelektualistów w Turcji. choćby tradycyjne kemalistowskie media zarzucały jej brak horyzontu i inercję.

İmamoğlu dokłada do tego religię – jest praktykującym muzułmaninem, co wykracza poza tradycyjny turecki podział na świecką lewicę i religijną prawicę. Można powiedzieć, iż jest muzułmańskim socjaldemokratą, ale przede wszystkim nie jest to typ ideologa, raczej człowieka czynu.

Przez ostatnie sześć lat jako burmistrz Stambułu wdrażał socjaldemokratyczne polityki: otwierał żłobki, usprawniał transport miejski, wykonywał kroki w kierunku zielonej transformacji, jak na przykład ogłoszenie ambitnego planu osiągnięcia przez Stambuł całkowitej neutralności klimatycznej do 2050 roku przez wycofanie aut spalinowych z miasta czy zwiększenia proporcji użytkowania przez mieszkańców transportu publicznego kosztem samochodowego. Jednak w tej chwili kwestie programowe schodzą na drugi plan – İmamoğlu staje się symbolem oporu wobec tureckiego autorytaryzmu.

Trwające w tej chwili protesty określa się mianem największych od dekady. Pod magistratem w Stambule zebrało się ponad pół miliona osób. Czego żądają?

Najpopularniejsze hasło tych protestów to „hükümet istifa”, czyli „rząd do dymisji”. Republikańska Partia Ludowa żąda natomiast rozpisania wcześniejszych wyborów.

I takie wybory Erdoğan faktycznie mógłby przegrać?

Na fali obecnego niezadowolenia społecznego to bardzo prawdopodobne. Pytanie jednak, czy oddałby władzę pokojowo, a to jest – delikatnie mówiąc – bardzo wątpliwe.

Kim są protestujący?

Na pierwszej linii są studenci i związki zawodowe, a poza tym – szerokie rzesze obywateli. Erdoğan twierdzi, iż na protesty chodzą „zacietrzewieni jakobińscy zwolennicy laicyzmu”, opozycja natomiast stara się pokazać, iż to nieprawda. Podczas jednego z protestów zorganizowano iftar, czyli kolację ramadanową, którą spożywa się po zapadnięciu zmroku. Protestujący chcieli pokazać, iż dość rządów Erdoğana mają również konserwatywni i religijni muzułmanie.

Protesty w obronie prześladowanych polityków mają często drugie dno w postaci społecznej frustracji. Czy tak jest i w tym przypadku?

Tak. Turcja od 2018 roku ma duże problemy gospodarcze, obywatele zmagają się z wysoką inflacją, która wynosi w tej chwili 49 proc. Rząd chwali się, iż bezrobocie spadło do rekordowo niskiego poziomu 8,5 proc., ale to i tak wciąż dużo – a szczególnie dotkliwie odczuwają je młodzi, którzy protestują najbardziej zaciekle.

Ponadto tureckie społeczeństwo bardzo przeżyło trzęsienie ziemi dwa lata temu, na które instytucje państwowe nie reagowały w sposób należyty – opieszale organizując akcje ratunkowe czy nieudolnie organizując pomoc dla poszkodowanych, nie wspominając już o niesławnych „amnestiach” dla firm budowlanych (często wywodzących się ze wspomnianej już przeze mnie klienteli), które zdejmowały z nich obowiązek stosowania się do przepisów mówiących o zabezpieczeniach budynków na wypadek zagrożenia sejsmicznego.

Do tego dochodzi autentyczne zmęczenie dwudziestoma latami rządów Erdoğana i coraz większą bezczelnością rządu. W Turcji nie ma już państwowej instytucji, która nie podlegałaby Erdoğanowi, to już nie demokracja, a demokratura.

Kilka tygodni temu przywódca Partii Pracujących Kurdystanu Abdullah Öcalan złożył broń. Jak obecna sytuacja wpłynie na proces pokojowy? I czy w protestach uczestniczą też organizacje kurdyjskie?

Na razie zareagowała tylko partia DEM, czyli legalna partia kurdyjska. I była to reakcja dość powściągliwa, choć generalnie partia ta jest krytyczna wobec Erdoğana. Jej członkowie pośredniczyli niedawno w rozmowach między tureckim rządem i uwięzionym przywódcą kurdyjskich bojowników, Abdullahem Öcalanem. Mają nadzieję na pokój, więc znaleźli się między młotem a kowadłem i – przynajmniej na razie – starają się nie wychylać.

A jak obecna sytuacja wpłynie na potencjalne zbliżenie Turcji i Unii Europejskiej, o którym rozmawialiśmy dwa tygodnie temu?

Trudno na razie w tej sprawie wyrokować, bo nie wiadomo, czy rząd turecki przetrwa. Ze strony pojedynczych państw europejskich – np. Niemiec czy Francji – popłynęły głosy potępienia aresztowania İmamoğlu i wezwania, by Ankara przestrzegała praworządności. Nie był to jednak spójny na poziomie Europy komunikat – np. Wielka Brytania i Polska w tej sprawie milczą, jakby chcąc wybadać sytuację i czy aby nie dojdzie do wstrząsu, który zniweczy dotychczasowe plany współpracy z Turcją w zakresie bezpieczeństwa i rozwiązania konfliktu w Ukrainie. Wydaje się, iż Europa przygląda się rozwojowi sytuacji.

Zbliżenie z Turcją w takim momencie – choć uzasadnione ze względów militarnych – nie stawiałoby Europy w dobrym świetle. Być może zapowiadane na kwiecień wspólne rozmowy zostaną odłożone. Ale nie oznacza to przekreślenia współpracy. Gdy w kwietniu 2016 roku UE i Turcja zawierały umowę migracyjną, armia turecka brutalnie pacyfikowała Kurdów na południowym wschodzie Turcji. Być może i tym razem Unia powie: no trudno, polityka jest sztuką brudzenia sobie rąk.

*

Mateusz Chudziak – doktor historii. Pracuje w Zakładzie Bliskiego Wschodu i Azji Środkowej Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Zajmuje się najnowszą historią Turcji. W latach 2015–2021 analityk Ośrodka Studiów Wschodnich. Autor analiz poświęconych polityce wewnętrznej i zagranicznej Turcji oraz opracowań na temat przenikających się w kulturze tureckiej wątków religii i świeckiego nacjonalizmu.

Idź do oryginalnego materiału