Najkrócej mówiąc potrzebujemy takich polityków i takiego rządu, którzy Polaków nie będą traktowali jak przygłupów. Problem w tym, iż po pierwsze nie jest to proste, a po drugie odwołując się do klasyki musimy stwierdzić, iż jakie społeczeństwo, takie rządy. Reasumując, w tej skomplikowanej materii schemat nie wydaje się być nazbyt skomplikowany: jedni są warci drugich i z żalem wypada zauważyć, iż głupki nie mają wyboru i muszą głosować na… głupków. Selekcja pozytywna od 1945 r. nie istnieje. Pierwsze koło się zamyka. Brakuje w nim tlenu, perspektywy i szans na cokolwiek lepszego. Natomiast, gdy pojawi się jakaś persona, która daje choćby cień nadziei na wyjście z ciemnej dziury, słychać wówczas chóralne: na prezydenta, na prezydenta!!! W domyśle człowieku RATUJ nas, bo giniemy. I to jest rozwiązanie tajemnicy sukcesu Tymińskiego.
To byłaby pierwsza uwaga dla tych, którzy najmą się do rywalizacji o fotel w parlamencie lub na urząd Prezydenta RP. Druga, dotyczy nas wszystkich: o ile nie przyjmiemy do wiadomości, iż PRL i III RP są awersem i rewersem tego samego ciągu wydarzeń, który prowadzi w tym samym kierunku, to praktycznie wybory są nam niepotrzebne. Zbędne są też elity oraz jakakolwiek myśl polityczna lub kulturowa, bo po pierwsze nie mamy nic do powiedzenia, a po drugie, i tak zadecyduje za nas Zachód lub Ameryka. Trzecia uwaga wiąże się z wolnym rynkiem. Tak skutecznie wlazł on nam w buty, w rozczochrane myśli i kalesony, iż stał się drugą totalna władzą w coraz bardziej kolonizowanym przez siebie kraju. Każdy polityk, który w okresie kampanii obiecuje „złote góry”, po wejściu do parlamentarnego eldorado, natychmiast staje się wolnorynkowcem. Oczywiście za duże państwowe pieniądze. Wszystko przestaje być ważne, najważniejsze, iż kółko się kręci. Przeciętny obywatel krytykuje posłów i pomstuje na rząd czy poszczególnych deputowanych, ale gdy trafi mu się korytko, natychmiast przeobraża się w różowego prosiaczka i chłepcze odwracając się tyłem do swoich wyborców lub zwolenników. I kręcące kółeczko po raz drugi zamyka się.
Ale to jeszcze nie koniec, bo gdy w problem wejdziemy głębiej, to okazuje się, iż brak własności, niewolniczy tryb życia oraz ostatnio 20-letnia wojenka PO z PiS-em wypłukały w nas nie tylko poczucie państwa, potrzebę tworzenia kultury ale też spowodowało, iż duże Peerelki płodzą małe peerelątka, tak samo, jak na Zachodzie aussiedlerzy rodzą małe aussiedlerątka. I po raz trzeci kółeczko się zamyka. Ponadto wysokie pensje parlamentarzystów (również europejskich) nie służą im do realizacji szczytnych celów, nie potrzebne są do szukania prawdy, podnoszenia poziomu etycznego, wysubtelniania własnej kultury, lecz… nazwijmy to… do finasowaniem wolności takiej jak dana osoba ją rozumie. I jeszcze dodatkowo wszyscy powtarzają, iż gonimy Zachód. Owszem, goniącemu może się wydawać, iż towarzyszy mu gwiezdny pył, ale nie zauważa, iż przed i za nim nie ma nic. Nie ma nic do czego mógłby wrócić. Gdy gwiazdki zgasną, pozostanie ze swoją czarną głupotą na wieczność. I będzie dobrze, gdy następne pokolenie o nim zapomni.
Niepotrzebne są nam więc samoczynnie zamykające się koła (bańki), wirujące kolorowe narracje produkująca pokolenia „Z”. „Y” czy „X”, które prowadzą do jeszcze większego wyobcowania, ale odważne prawdziwe autorytety, które przebiją dziurę w stęchłym wielkim murze oddzielającym nas od 1000 lat własnych dziejów. Potrzebujemy tlenu, prawdy i perspektywy – takiej, w jakiej ulokowała nas historia. Potrzebujemy odwołania się do własnej myśli takiej, jaką wypisały nam nasze dzieje – nie po to, aby je kontynuować, ale rozsądnie reformować. Nie potrzebujemy kuglarzy, pieczeniarzy czy cwaniaków, ale takich ludzi, jakich wykształciła II RP… I tu mały wtręt: owszem, o Niepodległej piszę ponad miarę, dlatego, iż współczesna Polska nie jest ani niepodległa, ani suwerenna. Jest podległa UE i niesuwerenna w umysłach Polaków. Na niepodległość musimy wybić się najpierw na poziomie mentalnym, a dopiero potem przyjdzie czas na resztę. Przyjdą tacy politycy, na jakich czekamy. Taka była droga do II RP i taka będzie do… tej oczekiwanej, może Czwartej. I o zgrozo, nie jest to żaden nacjonalizm, ale prawo narodu, o którym Polacy zaczęli mówić już w XIII wieku. Prekursorem był Marcin z Opawy lub Marcin Polak zm. w 1279 r. Jako pierwszy wystąpił z tezą, iż wojny nie mają charakteru boskiego, ale ludzki. Potępiał w tan sposób ekspansję Zakonu Krzyżackiego. Chodziło oczywiście o wojny sprawiedliwe.