Sławomir Mentzen wszedł do polityki z przytupem. Miał być antysystemowym graczem, który nie tylko „wywróci stolik”, ale także zbuduje coś nowego na jego zgliszczach. Jego medialna obecność, cięty język i odwaga w formułowaniu kontrowersyjnych tez przyciągnęły uwagę młodszych wyborców szukających alternatywy wobec skostniałego układu PiS. Niestety, dziś widać jasno: Mentzen był jedynie iluzją zmiany – politycznym niewypałem, pełnym pustych haseł i wyuczonych na pamięć fraz. Spadające notowania potwierdzają, iż ludzie to dostrzegli.
Podczas swojej kampanii prezydenckiej Mentzen nie zaprezentował ani jednej realnej propozycji, która mogłaby odmienić sytuację kraju. „Wolność, niskie podatki, silne państwo” – te slogany zna już każdy, kto choć raz przysłuchiwał się jego wystąpieniom. Problem w tym, iż na tym kończy się jego przekaz. Brak konkretów, brak głębi, brak wiedzy eksperckiej – to wszystko czyni go kandydatem nie tylko słabym, ale wręcz kompromitującym dla formacji, która miała być nadzieją dla polskiej prawicy.
Jeszcze bardziej niepokojące są doniesienia o zakulisowych rozmowach Konfederacji z Prawem i Sprawiedliwością. Partia, która miała być bastionem niezależności, coraz częściej zdaje się działać w porozumieniu z tym samym establishmentem, który wcześniej tak ostro krytykowała. Mentzen, który miał być twarzą rewolucji, dziś staje się narzędziem politycznego targu – gotów sprzedać choćby najbardziej sensowne idee wolnościowe w zamian za wpływy i miejsca na listach.
To smutny koniec pewnej nadziei. Mentzen miał potencjał, by stać się liderem nowej generacji, kimś, kto realnie przedefiniuje zasady gry politycznej w Polsce. Zamiast tego, z każdym kolejnym wystąpieniem pokazuje, iż jego obecność w debacie publicznej to jedynie teatr – a kulisy tego spektaklu pisane są wspólnie z Jarosławem Kaczyńskim.
W historii III RP nie brakowało kandydatów kontrowersyjnych, nieprzygotowanych, a choćby groteskowych. Ale to właśnie Sławomir Mentzen może zapisać się jako ten, który zawiódł najbardziej – nie tylko siebie i swoich wyborców, ale ideę politycznej zmiany, której przez chwilę wydawał się być symbolem.