Czołowy analityk Heritage Foundation James Jay Carafano przypomina o wpływie, jaki wywrze nowy prezydent Stanów Zjednoczonych na politykę unijną w związku z planowaną na przyszły rok reformą traktatów UE. Zarówno dla „postępowych” Demokratów, jak i „konserwatywnych” Republikanów stosunki transatlantyckie mają znaczenie. Przyszła głowa państwa będzie starać się oddziaływać na kształt reform mających wzmocnić brukselskie instytucje.
Autor tekstu zamieszczonego na łamach gisreportsonline.com to dyrektor Centrum Studiów Polityki Zagranicznej oraz wiceprezes Instytutu Studiów Międzynarodowych przy The Heritage Foundation. W swoim artykule zaznacza, iż przełomowy będzie przyszły rok. To właśnie na 2025 planowana jest gruntowana przebudowa traktatów Unii Europejskiej. Gdyby eurokratom udało się przeforsować proponowane zmiany, miałoby to głębokie konsekwencje, przyspieszając procesy federalizacji na kontynencie europejskim i wpływając na perspektywy rozszerzenia UE, a także na bezpieczeństwo regionalne, zarządzanie przepływami migracyjnymi i prawa oraz wolności obywateli państw europejskich. Polityka unijna przełoży się na partnerstwo transatlantyckie między członkami UE oraz państwami spoza Unii, takimi jak Wielka Brytania czy USA i Kanada.
Ani Stany Zjednoczone, ani Kanada nie zamierzają być neutralne wobec propozycji reform UE, przy czym „konserwatyści” i „postępowcy” mają mieć „odmienne poglądy na temat obecnych propozycji wzmocnienia zarządzania europejskiego”.
Carafano przypomina, iż w listopadzie 2023 r. Parlament Europejski zagłosował za przyjęciem planu reformy traktatów, wcielanego w życie od 30 kwietnia 2024 r. Projekt ten uzupełnia raport na temat konkurencyjności Europy, przygotowany przez byłego prezesa Europejskiego Banku Centralnego i byłego premiera Włoch, Mario Draghiego. Szczegółową strategię reform zarysowano w sprawozdaniu Konferencji na temat przyszłości Europy. Wydarzenie to miało być pierwszym eksperymentem unijnym w zakresie tak zwanej demokracji deliberatywnej. Zorganizowane zostało tylko po to, aby eurokraci mogli uzasadnić „pragnienie” reform, wyrażone przez obywateli, którzy zostali wyselekcjonowani według ścisłego klucza i dopuszczeni do udziału w panelach moderowanych przez horyzontalnych agentów zmian. Osoby te miały wypowiedzieć się za większą konsolidacją władzy w Brukseli, co miałoby być najważniejsze w erze rywalizacji wielkich mocarstw. UE zostałaby bardziej zintegrowana pod względem ekonomicznym, prawnym, politycznym i wojskowym.
Bruksela ma stworzyć unię obronną, stanowiącą wyzwanie dla NATO. Europejska Unia Obronna miałaby być częścią Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony UE, obejmującej przekształcenie obecnych narodowych sił zbrojnych w jedną zjednoczoną siłę zbrojną. Europejska Agencja Obrony decydowałaby o „zakupie uzbrojenia w imieniu Unii i jej państw członkowskich”. Wszelkie decyzje dotyczące wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony byłyby przyjmowane przez Radę w wyniku głosowania większością kwalifikowaną.
Liderzy UE liczą także na inne wyłączone kompetencje, w tym w kwestii zarządzania polityką klimatyczną i środowiskową, surowo egzekwując prawo, aby – zgodnie z przyjętymi celami – osiągnąć neutralność klimatyczną do 2050 r. i zmniejszyć emisję tak zwanych gazów cieplarnianych o co najmniej 55 procent do 2030 r. Państwa członkowskie są zobowiązane m.in. do opracowania i aktualizacji swoich krajowych planów klimatycznych i energetycznych, by dostosować je do tych celów. Bruksela, bez rozważenia kosztów tak zwanej zielonej transformacji, konsekwentnie miałaby „pchać” politykę klimatyczną, co jest zgodne z podejściem Demokratów w USA.
By nowe traktaty weszły w życie, potrzebna jest ich ratyfikacja przez wszystkie państwa członkowskie UE.
Unijni biurokraci, gdyby otrzymali władzę, o jakiej myślą, nie będą oglądać się na interesy narodowe państw małych i średnich. Planowane jest także większe zaangażowanie dyplomatyczne i militarne unijnych sił wojskowych, m.in. w Afryce i w regionie Indo-Pacyfiku.
Brukselscy eurokraci zakładają, iż proces ratyfikacji zmienionych traktatów potrwa kilka lat. Każde państwo musi określić własny proces ratyfikacji. Niektóre państwa zorganizują referenda, a inne będą dążyć do przyjęcia traktatów w drodze ustawy. Sam proces nie będzie łatwy ze względu na sprzeciw części państw uchodzących za eurosceptyczne, do których zaliczono: Węgry, Słowację, Polskę, Francję, Włochy, Szwecję, Czechy i Holandię. To w nich działają partie sprzeciwiające się dalszej federalizacji UE. Są takie obecne również w Niemczech – np. Alternatywa dla Niemiec (AfD) – czy w Hiszpanii (Vox).
Z perspektywy amerykańskiej, politycy dwóch głównych sił są za zjednoczoną, wolną, pokojową i prosperującą Europą. W tej kwestii panuje dwupartyjny konsensus.
Jednak kandydaci na prezydenta USA różnią się w podejściu co do przyspieszenia integracji UE.
Postępowcy z Partii Demokratycznej i reprezentująca ich Kamala Harris co do zasady popierają program reform UE. Republikanie i reprezentujący ich Donald Trump uważają, iż dalsza integracja UE podważyłaby konkurencyjność Zachodu. Ograniczenie suwerenności narodowej ma bowiem poważnie osłabiać zdolność państw do innowacji i adaptacji. Co istotne, sfederalizowana UE nie będzie przypominała amerykańskiego państwa, charakteryzującego się – z powodu systemu checks and balances – większym podziałem władzy i jej równoważeniem między federalnymi organami wykonawczymi, ustawodawczymi i sądowniczymi. Ponadto w ramach amerykańskiego systemu federalnego poszczególne stany cieszą się znaczną autonomią w zarządzaniu różnymi kwestiami, w tym bezpieczeństwem publicznym, prawem i gospodarką. A w przypadku gdyby wprowadzono w UE zamierzone reformy, takiego równoważenia by nie było i państwa członkowskie utraciłyby wpływ na zarządzanie w tych kluczowych dla narodu sprawach.
W zależności, kto wygra w USA, rola Waszyngtonu w przyszłych debatach na temat modyfikacji traktatów UE będzie większa lub mniejsza.
Amerykańska lewica w przypadku zwycięstwa stanie się silnym orędownikiem programu reform UE. Z kolei prawica ma śmiało ingerować w proces integracji, jeżeli Europa podryfuje w stronę Chin lub zmniejszy zdolność do zabezpieczenia wschodniej granicy NATO, czy też wprowadzi zmiany, które zagroziłyby określonym wartościom, oddziałując na społeczeństwo amerykańskie.
Autor spodziewa się zacieśnienia relacji „konserwatywnego” prezydenta z centroprawicowymi lub konserwatywnymi rządami i ruchami w Europie. Podobna dynamika ma mieć miejsce w Kanadzie, której losy będą zależne od przyszłych wyborów krajowych. Dojdzie do nich za kilka miesięcy. Rządząca Partia Liberalna znacznie traci w sondażach, a sam premier Justin Trudeau jest proszony o rezygnację z szefowania partii ze względu na liczne skandale.
Autor obawia się ingerencji chińskiej i rosyjskiej w procesy integracji europejskiej, ze względu na powiązanie kwestii transatlantyckich, w tym regulacji energii, środowiska, obronności i swobód obywatelskich. Oba mocarstwa mają dążyć do osłabienia więzi transatlantyckich między USA a Europą.
Źródło: gisreportsonline.com
AS