Redaktor naczelny Wirtualnej Polski Paweł Kapusta przeprowadził kiedyś wywiad z Łukaszem Szumowskim. Myślicie, iż było krytycznie i ostro? No to poczytajcie.
Na poziomie konstrukcji to jest przede wszystkim tekst budujący mit, a nie przesłuchanie. Już sam wstęp „Szumowski, ten od pandemii. Tak pan zostanie zapamiętany” ustawia rozmowę w logice legendy: mamy bohatera jednej wielkiej historii, a nie polityka, którego działania trzeba rozebrać na części pierwsze. Tytuł „Slalom przez ciemny las” wzmacnia ten efekt – to metafora rodem z mów motywacyjnych: jest ciemno, niebezpiecznie, bohater jedzie szybko, ale zręcznie, omija gałęzie i wyjeżdża na prostą. Kapusta nie dekonstruuje tej metafory, tylko ją przejmuje i powiela. W efekcie już na wejściu czytelnik dostaje ramę: to jest opowieść o kimś, kto nas przeprowadził przez mrok.
Sposób zadawania pytań bardzo konsekwentnie pozwala Szumowskiemu budować długie, nieprzerywane monologi. Wiele pytań jest szerokich, otwartych, wręcz zachęcających do autoprezentacji: „Gdy dziś patrzy pan w lustro, co pan o sobie myśli?”, „Żałuje pan, iż został ministrem zdrowia?”. To są pytania z gatunku psychologiczno-wyznaniowych, świetne do humanizacji rozmówcy, dużo gorsze, jeżeli celem miałaby być krytyczna analiza decyzji i systemowych błędów. Kiedy pojawiają się kwestie konkretne, autor często poprzestaje na jednym dopytaniu, a potem pozwala ministrowi uciec w ogólniki. Klasyczny przykład to fragment o „gotowości” państwa.
Kapusta przypomina słynne „jesteśmy gotowi na epidemię” i podrzuca kontrę w postaci pielęgniarki uczącej się wymazów z YouTube’a. Ale gdy Szumowski odpowiada globalnym „braki w sprzęcie były wszędzie”, „nikt masowo się nie zakażał”, „walczyliśmy o każdą sztukę”, autor nie wchodzi dalej w liczby, przypadki, dane z konkretnych szpitali. Przyjmuje narrację ogólną, w gruncie rzeczy propagandową: świat zawalił, my daliśmy radę.
Bardzo wyraźnie widać też, iż Kapusta akceptuje kluczową ramę, którą Szumowski próbuje wbić czytelnikowi do głowy: jedynym sensownym kryterium oceny działań jest „czy mieliśmy Lombardię, czy nie”.
Minister po kilka razy powtarza opowieść o ciężarówkach z trumnami, dylematach „kogo podłączyć do respiratora”, o innych krajach zmuszonych do brutalnego triażu. Autor nie przeciwstawia temu żadnych alternatywnych miar – nie pyta o nadumieralność z innych przyczyn, o sytuację w DPS, o pacjentów onkologicznych wypchniętych z systemu, o śmiertelność w domach. W tym sensie daje bohaterowi luksus: może sam wybrać parametry, na podstawie których będzie potem oceniany. To z punktu widzenia warsztatu krytycznego jest poważny zarzut – dziennikarz nie musi znać pełnej prawdy, ale powinien przynajmniej pokazać, iż inne wskaźniki istnieją.
Co ciekawe, Kapusta ma narzędzia, żeby być ostrzejszy, bo odwołuje się do „swoich tekstów” i bohaterów – pielęgniarki z wymazówki, chaosu zakupowego, historii z terenu. Ale używa ich raczej jako kolorowych anegdot, nie jako haka do systematycznego grillowania ministra. Wprowadza głos pielęgniarki, po czym pozwala Szumowskiemu rozbroić go opowieścią o dziwnie znikających kombinezonach, japońskich plastikowych workach i dramatycznym rynku globalnym. Potem nie ma już prostego, nieprzyjemnego pytania: dobrze, ale czy pańskie ministerstwo przygotowało jasne, wiążące standardy użycia tego sprzętu, kontroli dystrybucji, monitoringu zakażeń wśród personelu? To jest moment, w którym autor wyraźnie odpuszcza.
Podobnie jest przy wątku ekspertów zewnętrznych. Kapusta wymienia Grzesiowskiego, Simona, Pyrcia, Flisiaka – nazwiska kojarzone z krytyką polityki rządu. Zadaje pytanie tak, iż aż prosi się o emocjonalną reakcję („raczej krytyków”), zamiast precyzyjnego konfrontowania konkretnego sporu: na przykład o skalę testowania, sensowność kryteriów, przejrzystość danych. W efekcie dostaje odpowiedź, w której Szumowski sugeruje, iż ci ludzie „nie mają pełnej wiedzy”, „nie znają logistyki”, „nie wiedzą, ilu jest diagnostów”. I znowu – autor nie przypomina, iż to ministerstwo ściśle kontrolowało dostęp do danych, iż wiele liczb było nieczytelnych, iż właśnie z powodu braku transparentności ci eksperci alarmowali. Zadowala się tym, iż „minister się zdenerwował” i opowiada o leniwych medykach, którym „nie chce się testować”. To już jest bardzo wyraźne przesunięcie sympatii na stronę rozmówcy.
Najbardziej uderzające jest jednak to, jak późno i jak miękko wprowadzone są wątki stricte aferalne: respiratorów, maseczek, konfliktu interesów przy dotacji dla firmy brata. To pada dopiero pod koniec, po długiej opowieści o nieprzespanych nocach, pudełkach po pizzy, strachu o rodzinę, heroicznych decyzjach granicznych. Emocjonalna pozycja czytelnika jest już wtedy inna: patrzy na zmęczonego „ojca-opiekuna”, który „wziął na siebie hejt”.
Pytanie Kapusty brzmi bardziej jak podanie piłki: „Nie ma pan sobie w tych sprawach nic do zarzucenia?”, co automatycznie zaprasza do odpowiedzi „nie, jestem czysty, to atak”. Brakuje prostych, precyzyjnych kwestii: dlaczego zakupiono respiratory od firmy bez doświadczenia, na jakich dokładnie warunkach, co z niewywiązanymi kontraktami, jak wyglądała w praktyce ścieżka decyzyjna dotacji dla spółki brata. Autor nie próbuje zrobić choćby minimalnego krzyżowego ognia.
Przyjmuje opowieść o „transparentności”, „wywieszeniu listy kontrahentów na stronie” i banalnej narracji: wtedy wszyscy siedzieli w domu, tylko my walczyliśmy, a dziś łatwo się mądrzyć. To jest dokładnie punkt widzenia rządowego, nie czytelnika szukającego rozliczenia.
Legendowanie pełną parą.

3 godzin temu













