Patrycja Kotecka wiecznie żywa: publicystyczno-śledcze występy Szymona Jadczaka i Patryka Słowika coraz częściej przypominają nie rzetelne dziennikarstwo, ale spektakl insynuacji, niedopowiedzeń i domysłów ubranych w retorykę „niezależności”. Najnowszy „reportaż” Wirtualnej Polski, który rzekomo ma kompromitować mecenasa Romana Giertycha, to przykład dziennikarskiej porażki – zarówno warsztatowej, jak i etycznej.
Na czym oparto sensacyjne zarzuty? Na skardze trójki adwokatów ze Szczecina, którzy – jak wynika choćby z ich własnych słów – nie potrafili poradzić sobie z medialnym zainteresowaniem sprawą i poczuli się zagrożeni przez doświadczonego adwokata z Warszawy. Twierdzenia o rzekomych „groźbach” Giertycha to anegdoty powtarzane z trzeciej ręki, niepoparte żadnym dowodem. Brakuje stenogramów, nagrań, a „relacje” są niespójne – raz chodzi o substytucję, raz o presję, raz o SMS, raz o e-mail od matki osadzonej. Gdzie są twarde fakty? Nie ma. Dalej – Jadczak i Słowik budują opowieść o „obronie, której nie było”, mimo iż sam Giertych przedstawił upoważnienie do działania, a jego substytut złożył stosowne dokumenty w prokuraturze. To, iż w późniejszym toku sprawy nie doszło do kontynuacji działań, nie oznacza braku podstawy prawnej do reprezentowania. Giertych tłumaczy, iż jego klientka nie mogła formalnie potwierdzić upoważnienia z uwagi na liczbę obrońców, co prokuratura również potwierdziła w odmowie.
W sprawie rozliczeń finansowych także brak konkretów. Wirtualna Polska pisze o „300 tysiącach za nic”, ale nie przedstawia ani jednego dowodu na to, iż którakolwiek ze stron złożyła formalną reklamację, złożyła pozew czy chociażby napisała e-mail z żądaniem zwrotu pieniędzy. Wręcz przeciwnie – z odpowiedzi Giertycha i Dubois wynika, iż rozliczenia były, pieniądze zostały zwrócone lub rozliczone zgodnie z wolą zleceniodawcy. A teraz rzecz najważniejsza – rzekoma troska dziennikarzy Wirtualnej Polski o etykę adwokacką. Trudno traktować te intencje poważnie, gdy mówimy o redakcji, która – jak ujawnił Tomasz Mraz – przyjmowała pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości za teksty pisane przez… fikcyjnego dziennikarza. Tak, fikcyjnego – Suwart nie istniał, był zmyśloną postacią, za którą krył się pracownik resortu Zbigniewa Ziobry. Artykuły miały charakter propagandowy, chwaliły ludzi władzy i – jak ustalono – były elementem układu polityczno-medialnego. Wirtualna Polska nigdy tego nie sprostowała, nigdy nie przeprosiła.
Dlatego trudno nie dostrzec, iż obecna nagonka na Giertycha to nie akt dziennikarskiej odwagi, ale element zemsty. Giertych od dwóch lat reprezentuje Tomasza Mraza – kluczowego świadka w sprawie Funduszu Sprawiedliwości. To jego zeznania mogą pogrążyć nie tylko ludzi Zbigniewa Ziobry, ale również tych, którzy z publicznych pieniędzy finansowali propagandę – w tym właścicieli WP. Ataki Jadczaka i Słowika są więc czymś więcej niż medialnym happeningiem. To próba uprzedzającego uderzenia w adwokata, który wie za dużo i uderza w interesy redakcji. Celnie i boleśnie. Bo to właśnie redakcja Wirtualnej Polski brała pieniądze ukradzione ofiarom przestępstw z Funduszu Sprawiedliwości. Brała miliony.
Na koniec warto zadać pytanie: co z odpowiedzią Giertycha? Została podana w całości, jest konkretna, punktuje manipulacje, odnosi się do każdej sprawy – ale WP wolała ją zbyć kilkoma zdaniami i podsunąć czytelnikowi wątpliwości, które nie mają pokrycia w faktach. Takie dziennikarstwo ma więcej wspólnego z tabloidem niż z „prawdziwym dziennikarstwem”, które WP tak lubi promować w swoich spotach reklamowych.
Roman Giertych wielokrotnie padał ofiarą politycznych i medialnych nagonkek. Tym razem jest podobnie – tylko gra toczy się o większą stawkę. Bo jeżeli Giertych doprowadzi sprawę Funduszu Sprawiedliwości do końca – upadnie nie tylko Ziobro. Runie cały system zależności, którego Wirtualna Polska – jak pokazują dowody – była beneficjentem.
I to właśnie o to chodzi.