Artykuł Jacka Harłukowicza w Onecie o krytyce koordynatora służb specjalnych, ministra Tomasza Siemoniaka aspiruje do formatu śledczego, ale po uważnej lekturze bliżej mu do tekstu PR – wizerunkowego. Jan Piński i Tomasz Szwejgiert krytykują Siemoniaka za nieskuteczność, brak likwidacji CBA, niewyjaśnienie sprawy pracy żony w TVP za czasów PiS i brak efektów rozliczeń. Mają do tego prawo. Dlaczego Harłukowicz krytykuje ich za krytykę i nie przedstawia pełnego obrazu sytuacji? No cóż. Harłukowicz ma znakomite pióro, ale jednostronne opisanie sprawy krytykowania ministra zdradza po co tak naprawdę powstał tekst. To nieudolna obrona Siemoniaka.
Konstrukcja materiału jest przejrzysta: mamy bohaterów – dwóch popularnych w sieci dziennikarzy, krytyków służb specjalnych – oraz adresata ich zarzutów, obecnego koordynatora służb specjalnych. Narracja od pierwszych akapitów ustawia emocjonalną ramę: inwigilacja dziennikarzy ma być „rzekoma”, publikowane w mediach społecznościowych fotografie to „przypadkowe osoby i pojazdy”, a sam Siemoniak zachowuje „grubą skórę”. Taki dobór słów jest subtelną, ale czytelną formą wartościowania – zanim czytelnik pozna jakiekolwiek dowody, zostaje naprowadzony na interpretację, iż oskarżenia są niepoważne, a oskarżony – opanowany i wiarygodny. Jednak każdy kto uważnie śledzi działania Jana Pińskiego i Tomasza Szwejgierta doskonale wie, iż mają oni znakomite źródła informacji i odpowiednią wiedzę, aby stawiać takie oskarżenia.
Najistotniejszym problemem tekstu Harłukowicza pozostaje źródłowość. Główny ciężar dowodowy opiera się na anonimowym rozmówcy z CBA, który deprecjonuje przeszłość zawodową jednego z krytyków. Taka wypowiedź – bez dokumentów, dat, sygnatur i możliwości weryfikacji – ma jakąś tam siłę retoryczną, bo posługuje się „autorytetem służb”, ale słabą nośność faktograficzną. W materiale brakuje twardych przypisów do akt, decyzji czy rejestrów, które pozwalałyby konfliktową tezę o statusie współpracy potwierdzić albo przynajmniej precyzyjnie ograniczyć. W rezultacie mamy opinię osłoniętą klauzulą anonimowości, a nie dowód w sensie prasowym.
Drugą słabością jest brak realnego kontrapunktu. Tekst nie pokazuje, by redakcja spróbowała skonfrontować zarzuty z ich autorami w tym samym materiale: nie ma przytoczonych pytań, odpowiedzi, które jednak autor jakieś dodał. Brakuje także opisu i weryfikacji publikowanych przez nich zdjęć, które autor nazywa „przypadkowymi”. W standardzie rzetelności to minimum: sprawdzić metadane, miejsce, czas, porównać numery rejestracyjne, zapytać służby o rutynowy charakter wskazanych pojazdów. o ile weryfikacja nie jest możliwa, należy to uczciwie nazwać i wyjaśnić, dlaczego.
Sama deklaracja strony urzędowej – choćby o ile pochodzi od osoby pełniącej funkcję publiczną – nie zastępuje procesu dowodowego. Ten brak równowagi stoi w sprzeczności z zasadą umożliwiania udziału w debacie publicznej stronom sporu oraz prezentowania różnych opinii w sprawach kontrowersyjnych.
Warto też zwrócić uwagę na selekcję kontekstu. Autor skrótowo przedstawia dorobek i zasięgi medialne krytyków, co w praktyce działa jak ich kadrowe „szufladkowanie”: dziennikarze, wydawcy książek, internetowi twórcy. Z kolei opis roli samego koordynatora sprowadza się do kilku zdań i cytatu bagatelizującego sprawę. Tymczasem funkcja Ministra-Koordynatora nakłada szczególne obowiązki i instrumenty nadzoru nad ABW, CBA czy SKW, co ma znaczenie dla społecznej wagi zarzutów. Uświadomienie czytelnikowi zakresu kompetencji koordynatora – choćby w formie krótkiej ramki – pozwoliłoby ocenić, czy teza o „rzekomej inwigilacji” jest z natury absurdalna, czy potencjalnie mieszcząca się w ustawowym katalogu działań, a więc wymagająca wyższej staranności w weryfikacji. Bez tego kontekstu odbiorca dostaje historię sprowadzoną do konfliktu personalnego.
Kolejną czułą kwestią tekstu Harłukowicza jest próba wykorzystania autorytetu instytucji. Gdy rozmówca z CBA ocenia przeszłość jednego z bohaterów, redakcja nie dopowiada, jakie procedury weryfikacyjne zastosowała, by zminimalizować ryzyko instrumentalizacji – czy uzyskano drugi, niezależny głos; czy poproszono o stanowisko ABW/CBA w trybie oficjalnym; czy sprawdzono zarzuty.
O co chodzi w całej sprawie? Cóż, Siemoniak ma dość ataków na siebie i poprzez zaprzyjaźnione osoby poprosił o swoją obronę. Jacek Harłukowicz robotę wykonał kiepsko, bo weryfikacja faktów przynosi powyższe wnioski – jedynym skutkiem owego „ataku” będzie wzrost popularności Pińskiego i Szwejgierta oraz uwiarygodnienie ich w elektoracie KO, jako osób, które dotykają naprawdę czułego punktu i Siemoniaka i niestety rządu koalicyjnego.

6 dni temu








