Ja się Dudzie nie dziwię. Już kiedyś pojechał do powodzi i jak to się skończyło?

2 dni temu
Na południu powódź, a prezydent bawi się na swoich dożynkach. Hm, a pamiętacie jak Duda pojechał w 2020 roku do lokalnej powodzi? Na zdjęciach wyszedł jak przypadkowy grzybiarz, zrobił kilka głupich min i potężnie oberwał w mediach za tę wycieczkę. Trudo mu się dziwić, iż tym razem nie wyszedł ze swojej strefy komfortu. Tym bardziej, iż o reelekcję nie musi walczyć, bo prezydentem po raz trzeci i tak nie zostanie.


W czerwcu 2020 roku nad częścią Małopolski lunęły deszcze. Kilka miejscowości zostało zalanych. Na miejsce udał się prezydent Andrzej Duda. Do wyborów prezydenckich zostało wtedy zaledwie kilka tygodni, pokazanie się jako mąż stanu mogłoby mu pomóc w wygraniu z Rafałem Trzaskowskim.

Skończyło się tragicznie. Duda chciał zabłysnąć, a wyskoczył jak Filip z konopi. Na zdjęciach w zielonym płaszczyku i gumiakach wygląda raczej jak grzybiarz, który przypadkiem wylazł z lasu, niż potężny prezydent, od którego coś zależy, za którym jedzie TIR z darami.



"Obrzydliwe jest robić kampanię na ludzkiej tragedii", "Dziś reelekcję Dudy⁩ może uratować tylko powódź", "Niezły lans" – tak część internautów zareagowała na objazd Andrzeja Dudy po małopolskich gminach, które po gwałtownej ulewie w czasie weekendu doświadczyły powodzi.

Zdjęcia Dudy z dziwnymi minami obiegły internet, ludzie wstawiali Dudę w płaszczyku na inne zdjęcia. Dla prezydenta była to wizerunkowa katastrofa.

Strefa komfortu Andrzeja Dudy


Czy można mu się dziwić, iż teraz wolał fikać na dożynkach zorganizowanych przez swoją kancelarię? Ja się nie dziwię. Został w swojej strefie komfortu, w garniturze, z ludźmi mu przychylnymi, ładnie ubranymi i uśmiechniętymi.

Ale nie możemy zapominać, iż żyjemy w kraju, w którym władza po prostu musi się pokazać w sytuacji kryzysowej. Wybuch gazu? Premier jedzie na miejsce. Katastrofa budowlana? Szef rządu koordynuje akcję ratunkową i odbiera meldunki od służb. Trudno powiedzieć, czy ludzie mają po prostu za małe zaufanie do niższych szczebli władzy i wymagają reakcji "pierwszego urzędnika", czy może tak się po prostu utarło.

Wizyty w miejscach klęsk żywiołowych nie są tylko polską specjalnością. Ale politycy muszą podczas nich piekielnie uważać. Strasznie przejechał się na tym George W. Bush w 2005 roku. Wtedy nad częścią USA przeszedł potworny huragan o nazwie Katrina. Zginęło i zaginęło 2500 osób, z powierzchni ziemi zniknął kawał półmilionowego Nowego Orleanu, zalane były ogromne przestrzenie.

Bush dał się sfilmować, jak ogląda zniszczenia z pokładu swojego luksusowego Air Force One. Kontrast był uderzający i wiele osób do dziś wypomina to Bushowi.

Duda może i zapłaci za hasanie na dożynkach spadkiem poparcia. Ale go to już nie obchodzi, bo prezydentem po raz trzeci nie zostanie. Może sobie na to pozwolić, bo PiS wystawi kogoś innego. Ale czy faktycznie nie mógł inaczej?

To prawda, iż prezydent praktycznie nie ma narzędzi do walki ze skutkami powodzi. To po prostu domena rządu, ustanowionych przez niego wojewodów, samorządów. Ale prezydent może zawsze wystosować jakiś apel, orędzie, wesprzeć na duchu. Niektórym to potrzebne.

Może zakwaterować powodzian w swoim dworku w Wiśle, to nie jest tak daleko. Może się pokazać z dobrej strony. Może coś przekazać, może wysłać swoich urzędników do napełniania worków z piaskiem. Ja podpowiadać nie będę... Wystarczy zobaczyć, co robi prezydent Czech.

"Administracja" Dudy uznała, iż to niepotrzebne. Świadczy to o tej prezydenturze. Do pokrzykiwania pierwszy, do roboty ostatni. Ale ja tam żalu do niego nie mam, Duda po prostu nisko ustawił sobie próg wymagań. Wybrał imprezę z ładnie ubranymi i uśmiechniętymi ludźmi, w środowisku, w którym dobrze się czuje, gdzie nikt nie zada mu trudnego pytania. W sumie jak ma robić coś na siłę, to lepiej, żeby robił to, co umie i w czym czuje się spokojnie.

Idź do oryginalnego materiału