Insynuacje zamiast faktów. Dlaczego PiS boi się Żurka?

1 dzień temu
Zdjęcie: Żurek


W przestrzeni publicznej znów zawrzało. Tym razem za sprawą sędziego Łukasza Piebiaka, byłego wiceministra sprawiedliwości, który na antenie Telewizji wPolsce24 postanowił przedstawić własną interpretację kariery sędziego Waldemara Żurka. Interpretację, dodajmy, odległą od standardów rzeczowej debaty, a bliższą retoryce znanej z politycznych wystąpień obozu rządzącego w czasie walki o przejęcie sądów.

Piebiak stwierdził między innymi: „Nikomu nieznany drwal po technikum leśnym nagle zdaje trudny egzamin na wydział prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, kończy go i robi błyskawiczną karierę w sądach”. W innym miejscu dodał, iż „kariera Waldemara Żurka naprawdę wygląda jak zaplanowana przez kogoś, kto w młodym człowieku wypatrzył sobie materiał na kogoś, kto może w przyszłości mieć coś do powiedzenia”.

Trudno nie odnieść wrażenia, iż tego rodzaju insynuacje mają przede wszystkim zdeprecjonować Żurka — jednego z najbardziej rozpoznawalnych krytyków zmian w sądownictwie wprowadzanych przez rządy PiS. I równie trudno ignorować szerszy kontekst: polityczny spór o niezależność sądów, w którym Żurek od lat stoi po stronie ich autonomii, a Piebiak i jego środowisko — po stronie politycznego nadzoru nad nimi.

Styl wypowiedzi Piebiaka to echo narracji, która w ostatniej dekadzie pojawiała się w debacie publicznej wielokrotnie: jeżeli ktoś krytykuje władzę, trzeba podważyć jego kompetencje, wiarygodność, a najlepiej także życiorys. Sugestia, iż kariera Żurka jest „zbyt dobra, by była prawdziwa”, to klasyczny zabieg — osłabić przeciwnika nie argumentem, ale podejrzeniem.

Nie chodzi tu przecież o realną ocenę dokonań sędziego, ale o polityczne ramowanie go jako outsidera, który „nie wiadomo skąd” znalazł się na prominentnym stanowisku. Szkopuł w tym, iż podobna narracja znacznie więcej mówi o autorze tych słów niż o adresacie. Zamiast rzeczowej analizy drogi zawodowej, pojawia się opowieść o rzekomej „niewytłumaczalności” awansu — opowieść wygodna, ale niewnosząca żadnych faktów.

Odpowiedź nasuwa się sama: bo jest symbolem oporu wobec partyjnego podporządkowania wymiaru sprawiedliwości. W oczach wielu polityków PiS — i ich sojuszników — Żurek uosabia to, czego najbardziej się obawiają: sędziego, który nie zgadza się na „polityczne formatowanie” sądów i który nie dał się uciszyć ani kampaniami medialnymi, ani postępowaniami dyscyplinarnymi.

Stąd wrażenie, iż to nie Żurek jest problemem, ale to, co reprezentuje. A reprezentuje upór, konsekwencję i niechęć do podporządkowania się bieżącej władzy.

Dlatego można odnieść wrażenie, iż PiS po prostu Żurka się boi — nie w sensie personalnym, ale jako symbolu środowiskowej niezależności. jeżeli sędzia, który nie ulega presji, pozostaje w centrum uwagi opinii publicznej, projekt podporządkowania sądów politykom jawi się jako coraz mniej wykonalny.

Kiedy brakuje argumentów merytorycznych, pojawiają się sugestie, iż „ktoś musiał zaplanować karierę”. Tymczasem to właśnie próby centralnego sterowania karierami sędziów — poprzez nową KRS i system awansów zależnych od lojalności — były istotą reformy forsowanej przez PiS.

Dlatego słuchając Piebiaka, trudno nie zauważyć paradoksu: ten, kto przez lata był jednym z architektów systemu realnie uzależniającego sędziowskie kariery od politycznej woli, dziś sugeruje, iż niezależny sędzia zawdzięcza swój dorobek jakiemuś tajemniczemu „projektowi”.

Wypowiedzi Łukasza Piebiaka nie są więc analizą — są elementem politycznego teatru, którego celem jest delegitymizowanie tych, którzy nie wpisują się w pożądaną przez władzę narrację. Po latach sporów o praworządność trudno się dziwić, iż to właśnie Żurek staje się bohaterem kolejnych medialnych ataków.

Bo ostatecznie chodzi o coś więcej niż biografię jednego sędziego. Chodzi o to, iż w Polsce wciąż istnieją ludzie, którzy nie boją się mówić „nie” władzy — i to właśnie ich głos najbardziej przeszkadza tym, którzy chcieliby, by sądy działały na polityczne zawołanie.

Idź do oryginalnego materiału