Immunitet to nie tarcza. Żurek przypomina, iż prawo obowiązuje także Mejzę

8 godzin temu
Zdjęcie: Żurek


W polskiej polityce zdarzały się różne nadużycia, ale są momenty, w których opinia publiczna ma prawo wymagać absolutnej jasności, konsekwencji i elementarnego poczucia odpowiedzialności.

Sprawa posła Łukasza Mejzy jest jednym z nich. Prokurator generalny i minister sprawiedliwości Waldemar Żurek podjął decyzję, która – w kontekście faktów – wydaje się nie tylko zasadna, ale wręcz konieczna, jeżeli poważnie traktujemy standardy życia publicznego. „Poseł powinien świecić przykładem, a nie ignorować prawo” – napisał Żurek na platformie X, ogłaszając złożenie wniosku o uchylenie immunitetu posła.

Niewiele jest bardziej oczywistych sytuacji niż ta, którą przypomina Żurek: „Kilka tygodni temu poseł Łukasz Mejza został zatrzymany przez policję i odmówił przyjęcia mandatu. Pędził ponad 200 km/h trasą S3”. W połowie października parlamentarzysta został zatrzymany w okolicach Polkowic za jazdę 200 km/h na drodze ekspresowej, niemal dwukrotnie przekraczając dopuszczalną prędkość. Nie mówimy tu o symbolicznym wykroczeniu, ale o czynie, który realnie zagraża życiu innych uczestników ruchu. To nie jest „pomyłka”, którą można zamieść pod dywan. To poważne naruszenie bezpieczeństwa publicznego.

Tymczasem poseł odmówił przyjęcia mandatu w wysokości 2,5 tys. zł, zasłaniając się immunitetem. Można powiedzieć: prawo daje taką możliwość. Tyle iż problem wcale nie leży w literze prawa, ale w standardach polityki. Immunitet nie został wymyślony po to, by chronić parlamentarzystów przed konsekwencjami ich własnej lekkomyślności. I właśnie dlatego wniosek Żurka wydaje się tak bardzo potrzebny. Jak sam podkreślił: „Właśnie podpisałem wniosek do Marszałka Sejmu o uchylenie immunitetu posłowi Łukaszowi Mejzie – po to, żeby mógł zostać ukarany w postępowaniu wykroczeniowym. Zero tolerancji dla piratów drogowych”.

Żurek ma rację – nie tylko w sensie prawnym, ale i moralnym. jeżeli posłowie mają mieć jakąkolwiek wiarygodność, muszą pokazywać, iż prawo ich obowiązuje, a nie chroni. Sprawę komplikuje jednak styl komunikacji samego Mejzy. W rozmowie z Radiem Zet polityk powiedział: „Źle się zachowałem i nie mam zamiaru pie*rzyć głupot, bo nic tego nie tłumaczy. Przepraszam”. Brzmi to na pierwszy rzut ucha jak skrucha – do momentu, w którym dodaje, iż „spieszył się na lotnisko”. A potem, iż „jeśli będzie taka możliwość prawna, ureguluje mandat, a jeżeli nie – „zrzeknie się immunitetu i poniesie pełną odpowiedzialność, bo jest charakternym gościem”.

Ta deklaracja kontrastuje jednak z faktycznym zachowaniem w dniu zdarzenia. Bo jeżeli ktoś naprawdę uważa, iż „nic tego nie tłumaczy”, to przyjmuje mandat. Nie używa ochrony prawnej, by uniknąć odpowiedzialności tu i teraz. I na pewno nie przedstawia siebie jako „charakternego gościa”, który dopiero ewentualnie zrzeknie się immunitetu, podczas gdy od początku mógł zrobić dokładnie to.

Żurek zwraca uwagę na rzecz fundamentalną: od polityków oczekujemy standardów wyższych niż od zwykłego kierowcy. jeżeli ktoś zasiada w Sejmie, nie tylko tworzy prawo – jest też jego twarzą. Dlatego tak wiele osób reaguje na zachowanie Mejzy nie gniewem, ale zmęczeniem. Bo trudno traktować poważnie polityka, który przywilej immunitetu wykorzystuje jak narzędzie do unikania konsekwencji własnych czynów.

W tym sensie Żurek słusznie mówi nie tylko o pojedynczym przypadku, ale o czymś więcej: o konieczności przywracania podstawowych zasad odpowiedzialności publicznej. Sprawa Mejzy nie powinna w ogóle istnieć. W dojrzałej demokracji poseł, który jedzie 200 km/h i odmawia przyjęcia mandatu, sam składa wniosek o uchylenie własnego immunitetu. A jeżeli tego nie robi – jeśli, jak w tym przypadku, traktuje immunitet jak parasol chroniący przed własną brawurą – to być może faktycznie nie powinien funkcjonować w polskiej polityce.

Bo polityka nie jest miejscem dla tych, którzy uważają się za ponad prawem. A dzisiejszy wniosek Żurka jest prostym przypomnieniem tej oczywistości.

Idź do oryginalnego materiału