Gdy Zbigniew Ziobro trzymał w rękach ster polskiego wymiaru sprawiedliwości, lubił opowiadać o „państwie, które wreszcie działa”. O twardej ręce. O odpowiedzialności. I o rzekomej bezkarności elit, którą miał rzekomo przerwać. Dziś stoi po drugiej stronie — już nie jako wszechwładny minister, ale poseł opozycji, któremu grozi postępowanie. I nagle dawny szeryf zasłania się immunitetem jak tarczą, a zasadę równości wobec prawa chętnie zastąpiłby zasadą: mnie nie ruszajcie.
Obecny minister sprawiedliwości i Prokurator Generalny Waldemar Żurek nie pozostawia złudzeń co do skali problemów byłego szefa resortu. „Nie może być tak, iż zwykły Kowalski idzie do więzienia jak popełni przestępstwo, a Ziobro się śmieje” — mówi w „Super Expressie”. To nie jest język zemsty. To przypomnienie zasady, którą Ziobro sam głosił przez lata — dopóki dotyczyła innych.
Ziobro zapewnia, iż „niczego nie będzie się zrzekał”. Z tonu wypowiedzi bije stara pewność siebie, tylko kontekst dramatycznie inny. Kiedyś podejmował decyzje o zatrzymaniach. Teraz to Sejm ma zdecydować o jego immunitecie. Termin wyznaczony — 6 listopada. Polityka przestała chronić.
Żurek, przeciwnie do narracji prawicy, nie mówi o osobistej vendetcie. „Ja nikogo nie chciałbym zobaczyć za kratami. Chciałbym, żeby dobrze działał wymiar sprawiedliwości” — podkreśla. Tu nie chodzi o rewanż, ale o coś banalnie oczywistego: państwo prawa musi funkcjonować także wtedy, gdy przychodzi czas sprawdzić rozliczenia tych, którzy sami latami kontrolowali prokuraturę.
To, co najbardziej uderza w tej sytuacji, to spektakularny kontrast między przeszłością a teraźniejszością. Ziobro z czasów rządów PiS był architektem modelu prokuratury podporządkowanej politycznej kontroli. Dziś — gdy role się odwróciły — nagle wątpi w uczciwość instytucji. Gdybyśmy mieli krótką pamięć, brzmiałoby to jak ostrzeżenie. Ale pamięć jest długa, a ta historia — przewidywalna.
Żurek przypomina przykład Marcina Romanowskiego, byłego wiceministra, który najpierw deklarował współpracę, a potem zniknął z radaru wymiaru sprawiedliwości. „Jakoś nie mam zaufania do Zbigniewa Ziobry” — mówi. To szczerość rzadko spotykana, bo polityczna. Ale też oparta nie na domysłach, ale na faktach. jeżeli ktoś latami budował instytucje tak, by działały według politycznej woli, nie może dziś domagać się bezwarunkowego kredytu zaufania.
Co odpowiada Ziobro? Wpisami w mediach społecznościowych atakuje prokuraturę za „polityczne motywy”, oskarża o rzekome złamanie procedur, mówi o „reżimowej telewizji”. Retoryka oblężonej twierdzy. Mechanizm znany: jeżeli nie mogę dowieść niewinności, podważę uczciwość tych, którzy pytają. To metoda obrony, która w epoce politycznego upadku ma jeden cel — przetrwać medialnie.
Tymczasem Żurek trafia w sedno sprawy: „Wolałbym, żeby były minister zachowywał się przyzwoicie”. To zdanie brzmi jak diagnoza epoki. Bo dziś nie chodzi o to, czy Ziobro jest winny — o tym zdecydują organy ścigania i sąd, jeżeli dojdzie do procesu. Chodzi o to, czy politycy, którzy latami mówili o twardym państwie, staną przed tym samym państwem bez parasoli i uników.
Ziobro ma prawo do obrony. Ale nie ma prawa do specjalnej procedury tylko dlatego, iż kiedyś wydawał polecenia prokuratorom. To właśnie różni demokrację od osobistego księstwa. A dziś — pierwszy raz od lat — te granice znów zaczynają działać.
W tej sprawie nie chodzi o Ziobrę ani Żurka. Chodzi o naszą polityczną przyszłość. I o banalną, ale aktualną prawdę: zaufanie do instytucji buduje się nie przemówieniami, ale konsekwencją. Teraz czas, by tę konsekwencję pokazało państwo. I — być może po raz pierwszy od dawna — każdy polityk usłyszał, iż immunitet to nie mur, tylko czasowa przeszkoda. A prawo, z którym tak lubił pozować, właśnie zapukało do jego drzwi.

                                                    9 godzin temu
                    












