Ile realnego sukcesu, a ile pustej gadaniny? Po szczycie Trump-Nawrocki

news.5v.pl 1 dzień temu

Tuż przed wizytą prezydenta Karola Nawrockiego w Waszyngtonie ludzie z jego otoczenia mówili mi, iż dojdzie tam do odpalenia petardy, która zawstydzi zwolenników rządu Tuska. Ci z kolei zapowiadali porażkę prezydenta, bo jest niedoświadczony i nie mówi dobrze po angielsku (tak orzekali „eksperci” Onetu).

Nawrocki mówił płynnie po angielsku i porażki nie poniósł. Podczas wspólnej konferencji z Donaldem Trumpem przed rozmowami był traktowany serdecznie – jako ideowy sojusznik, którego zwycięstwo Trump uznał za własny sukces.

Usłyszał od amerykańskiego prezydenta, iż ten nie planuje wycofania amerykańskich żołnierzy z Polski, a choćby może przysłać nowych. To osiągnięcie. Choć trudno to nazwać formalnymi „gwarancjami bezpieczeństwa”, a prezydent to po rozmowach zrobił. To rzucona ad hoc zapowiedź, której zmienny Trump nie musi dotrzymać.

Zapowiedzi i przepychanki


Czy była to petarda? Prace nad rozszerzeniem obecności Amerykanów w Polsce mają się dopiero zacząć. Nawrocki zapowiada enigmatycznie, iż będą one zmierzać do jakiegoś wspólnego projektu dotyczącego bezpieczeństwa. Ale nie opisano go nam. A może taką petardą jest zaproszenie do udziału w konferencji najbogatszych państw światy, czyli G20? Bez wątpienia powinno to mile połechtać Polaków. Taką petardą chyba nie jest powrót do projektu Trójmorza, zainicjowanej już podczas pierwszej kadencji Trumpa regionalnej inicjatywy ekonomicznej.

Doczekaliśmy się za to przejawu ponadpartyjnej solidarności. Donald Tusk nie czekał w Polsce na koniec rozmów.

„Prezydent Trump zadeklarował przed chwilą, iż Stany Zjednoczone nie zamierzały i nie planują w przyszłości wycofania z Polski amerykańskich wojsk. To ważne słowa, które potwierdzają ponadczasowy charakter naszego sojuszu” – napisał na platformie X. Nie wymienił swoim zwyczajem Karola Nawrockiego, ale kontekst wydawał się oczywisty.

Tylko iż wcześniej dostaliśmy żenujące przepychanki między rządem i kancelarią prezydenta. Rada Ministrów uchwaliła dla Nawrockiego tekst, który nazwała „instrukcją”, a minister Radosław Sikorski wyjaśnił w typowym dla siebie stylu, iż zapisano w nim, „co prezydent ma mówić, a czego nie”. W odpowiedzi szef prezydenckiej kancelarii Zbigniew Bogucki oznajmił, iż Donald Tusk może wydawać instrukcje swoim podwładnym, ale nie prezydentowi RP.

Rząd próbował upokorzyć prezydenta


Rzecz nie jest oczywista – w żadną stronę. Kiedy poprzedni prezydenci jeździli z dyplomatycznymi wizytami, resort spraw zagranicznych, czasem w rękach przeciwnej opcji, pisał dla nich stanowiska. Czy to była instrukcja, co głowa państwa ma mówić? Przecież sprawdzenie tego, czy prezydent się zastosował, jest niewykonalne. Konstytucja mówi, iż prowadzenie polityki zagranicznej jest domeną rządu. A prezydent polskie państwo na zewnątrz „reprezentuje”, co jest formułą niejasną. Polska nie powinna mieć dwóch osobnych polityk zagranicznych, to oczywiste.

Jednak awantury nie wybuchały, bo ta komunikacja była dyskretna. Rząd Tuska postanowił prezydenta upokorzyć, sugerując, iż jest ich podwładnym. Biorąc odwet za to, iż Biały Dom jest dla nich zamknięty. Gdyby strona rządowa traktowała serio troskę o jednolity przekaz na zewnątrz, premier lub szef MSZ w rozmowie z prezydentem próbowaliby uzgadniać stanowiska. Skądinąd Tusk odbył krótkie spotkanie z Nawrockim po obchodach rocznicy wybuchu wojny. Ale nie wiemy, o czym mówili, a spektaklu nikt nie odwołał

Bo i później Sikorski namolnie zgłaszał się z gotowością udzielania prezydentowi nauk sugerując jego niedoświadczenie. Postanowił też zdublować tę wizytę. Pojechał do Ameryki wręczać kubańskiej opozycjonistce „nagrodę imienia Lecha Wałęsy” i przy tej okazji wyprosił spotkanie z sekretarzem stanu USA Marco Rubio, pochodzącym z rodziny kubańskich emigrantów.

To wystarczyło, aby „Silni Razem” ogłosili, iż Nawrocki niepotrzebnie fatygował się do Waszyngtonu, skoro „nasz Sikorski” dzień wcześniej wszystko załatwił. Tyle iż Rubio, dawny republikański senator z epoki przed Trumpem, nie decyduje o niczym bez woli szefa. A szef wybrał Nawrockiego.

Strona rządowa wydaje się w tej historii agresywniejsza, ale nie znaczy to, iż ta druga zachowała się bez zarzutu. Kancelaria Prezydencka przekazała ową „instrukcję” Kanałowi Zero, czyli ją ujawniła. Twierdzi, iż nie była ona przecież tajna. Ale nie tak robi się dyplomację, to niepoważne.

Także sam Nawrocki nie omieszkał ciągnąć rozgrywki na konferencji po rozmowach z Trumpem.

„Dziś w Waszyngtonie reprezentowałem rację państwa polskiego, wykonując zadanie, którego polski rząd nie potrafi wykonać, bo nie radzi sobie od dwóch lat w relacjach polsko-amerykańskich. Więc cieszę się, iż może załatwić to prezydent Polski. Myślę, w kontekście państwowym, a nie w kontekście tego, co uroiło się panu wicepremierowi, ministrowi spraw zagranicznych” – kontynuował wojnę polsko-polską na obcej ziemi.

O grze na dwóch fortepianach


Prawica triumfuje. Teoretycznie można sobie wyobrazić coś, co nazywano już podczas pierwszej wojny światowej grą na dwóch fortepianach (wtedy z różnymi zaborcami). Tusk załatwia bezpieczeństwo Polski z Unią Europejską, a Nawrocki – z Ameryką, na bazie wspólnoty ideologicznej. Tylko czy mamy tu do czynienia z twórczym uzupełnianiem się?

Z jednej strony Europejska Inicjatywa Obronna, za którą optują Tusk z Sikorskim, grozi osłabieniem NATO, jest zaś formułą mglistą. Z drugiej, trzymanie się poły marynarki Trumpa, choćby jeżeli przyniesie tę czy inną korzyść, też nie daje pełnych gwarancji.

Dam przykład: a co będzie, jeżeli prezydent USA uzna, iż nie ma szans na przekonanie do pokoju Putina i wycofa się z gry w formie, która zaszkodzi walczącej Ukrainie? Czy prawicowy prezydent powinien bronić takiej amerykańskiej polityki? Wspieranie Ukrainy to część polityki naszego bezpieczeństwa. Nawrocki powtarza, iż Putinowi nie ufa i przekonuje do takiej postawy Trumpa. Ale czy to się nie zmieni, zwłaszcza gdy polska prawica stała się nagle zjadliwie antyukraińska?

Tych dwóch polityk nie da się też rozdzielić z powodów ustrojowych. Nad rozszerzeniem obecności Amerykanów mają teraz pracować sekretarz obrony USA ze Sławomirem Cenckiewiczem, szefem prezydenckiego BBN. MON ma być wyłączony. Ale nie da się go wyłączyć, taka operacja wymaga rządowych decyzji. Aparat prezydencki nie ma realnej władzy. Widzę w tym zaczyn kolejnej awantury.

Spytałem znakomitego amerykańsko-polskiego eksperta od polityki bezpieczeństwa, o barwach republikańskich, Andrew Michtę, czy Trump myśli w ogóle w kategoriach wolnego świata, czy nie zechce się wyprowadzić z Europy. Ameryka jest jego zdaniem skazana na obronę zachodnich wartości, pomimo transakcyjnego stosunku tego prezydenta do polityki. Poza tym „front” europejski i azjatycki to naczynia połączone.

Trump, odpuszczając sobie Europę, wzmocniłby pośrednio Chiny. To brzmi choćby optymistycznie. Ale mamy do czynienia z przywódcą nieprzewidywalnym. Mogę mieć zaufanie do intencji Nawrockiego. Ale jak ufać Trumpowi, nie popadając w naiwny owczy pęd?

Piotr Zaremba


Mastalerek w ”Graffiti” o propozycji dla Andrzeja Dudy od szefa MSZ: Jest jednak Radkiem, a nie RadosławemPolsat NewsPolsat News


Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd? Napisz do nas

Dołącz do nas
Idź do oryginalnego materiału