Ikonowicz: Staliśmy się bogatym Zachodem. Teraz czas na konsekwencje

17 godzin temu

Kiedy imigrant staje się „migrantem”? Kiedy jest niepożądany. Cechą migranta jest to, iż jest biedny, głodny i migruje, żeby się najeść naszego chleba.

Migrantom zarzuca się, iż nie są dość biedni albo wręcz zbyt bogaci, by zasługiwać na miejsce w naszym społeczeństwie. Bo przecież mieli dość pieniędzy, by opłacić samolot do Mińska albo łódź na Lampedusę. Gdy jednak ktoś sprzedaje swój rodzinny dom i cały swój dobytek, by zapłacić za podróż, której może nie przeżyć, to czy jest bogaty? Często za tę cenę kupuje się możliwość uniknięcia więzienia, tortur czy śmierci. Ktoś, kogo stać, by wykupić się od śmierci, rzeczywiście jest relatywnie bogaty – bo od życia nie ma nic cenniejszego. Bilet do świata, gdzie nikt nie umiera z głodu, gdzie nie trzeba codziennie kilometrami chodzić z dzbanem po wodę, musi być drogi.

Ludzie zawsze migrowali do miejsc, gdzie gleba jest bardziej żyzna, a klimat łagodniejszy. My też migrowaliśmy pogoni za bogactwem. To za sprawą naszej gorączki złota podbito i zniewolono kraje, z których dziś biedacy emigrują. To my, Europejczycy, te kraje złupiliśmy. Nasze bandyckie napaści, zwane dla niepoznaki „odkryciami” lub jawniej, „podbojami”, usprawiedliwialiśmy misją chrystianizacyjną. My, ludzie Zachodu, uczyniliśmy rdzennym mieszkańcom Ameryki piekło na Ziemi pod pozorem ratowania ich dusz.

Hatuey, przywódca buntujących się przeciw najazdowi Hiszpanów kubańskich plemion, stał już na stosie, gdy dostał propozycję chrztu. W ten sposób unikniesz piekła, tłumaczył misjonarz. A dokąd pójdą Hiszpanie po śmierci? – zapytał wódz. Do nieba, odparł zakonnik. To ja już wolę do piekła – odparł Hatuey i stos podpalono.

Dziś mamy nowe preteksty do napadania na inne kraje. Bombardując i mordując, niesiemy im ponoć demokrację. Bo dopiero gdy po interwencji zbrojnej białych armii Zachodu w jakimś kraju globalnego Południa zapanuje reżim nam przychylny, będziemy mogli bez przeszkód okradać ten kraj z jego bogactw.

O tym, iż nie o demokrację chodzi, a jedynie o supremację i wyzysk, świadczą i rezultaty, i nasi sojusznicy. Na Bliskim Wschodzie reprezentuje nas Izrael, który sieje śmierć i spustoszenie w całym regionie. Jego przywódca Netanjahu jest ścigany listem gończym przez Międzynarodowy Trybunał Karny za ludobójstwo – jak Władimir Putin. Drugim regionalnym sojusznikiem Zachodu jest najohydniejszy, fundamentalistyczny reżim Saudów – gdzie wciąż dokonuje się egzekucji dzięki miecza.

Jak by się potoczyło życie w krajach globalnego Południa, gdyby nie misje cywilizacyjne Zachodu? Tego nie wiemy. Jedno jest pewne, w wyniku swoich podbojów Zachód się nieprzytomnie bogacił, podczas gdy kraje podbijane, kolonizowane, ubożały. Szacuje się, iż konkwista i kolonizacja obu Ameryk doprowadziła do holokaustu 90 milionów rdzennych mieszkańców. W Kongu reżim króla Leopolda wymordował około miliona Kongijczyków, a jeszcze w 1958 roku, podczas Targów Światowych w Brukseli, ludzi o czarnej skórze pokazywano w brukselskim zoo w klatkach, obok „innych zwierząt”.

W wyniku naszych interwencji, nazywanych fałszywie „zderzeniem cywilizacji”, świat islamu cofnął się do średniowiecza – wystarczy porównać zdjęcia z Kabulu, Damaszku i Bagdadu z lat 70. ze zdjęciami z czasów współczesnych. Dziś niemal wszystkie kobiety na tych fotografiach mają zakryte głowy, właśnie jak Europejki w wiekach średnich.

Przeciwnicy migracji wskazują na przyczyny ekonomiczne kierujące ludźmi podejmującymi ryzykowną decyzję i szturmowaniu muru, jakim otoczył się Zachód. Twierdzą, iż wędrujące w poszukiwaniu lepszego życia ludy próbują nam ukraść nasz dobrobyt.

Skąd my to znamy. Polscy chłopi migrowali masowo do Brazylii z powodu głodu ziemi, mając nadzieję na takie właśnie lepsze życie. Ale nie tylko chłopi: „Na początku lat 90. XIX wieku wielu pabianiczan postanowiło wyjechać do Brazylii. Podobnie jak mieszkańcy Łodzi i okręgu łódzkiego ulegli zniewalającej wizji lepszego życia za oceanem. Wpadli w istny amok. Opuszczali Pabianice jak zahipnotyzowani, nieświadomi grożących im trudów i niebezpieczeństw. Nie odnosiły skutku żadne przestrogi i napomnienia. Emigranci za wszelką cenę szukali nowej ziemi obiecanej” – pisze Sławomir Saładaj na stronie pabianickiego Urzędu Miasta.

Polska, podobnie jak kraje globalnego Południa, też była krajem podbitym i systematycznie rujnowanym przez zaborców. I tak samo, z tych samych powodów, masy ludzi emigrowały z Polski na Zachód, ot, szukając lepszego życia w Monachium, Nowym Jorku czy Vancouver.

I wreszcie po wejściu do Unii Europejskiej młode pokolenie Polaków znów uciekało przed ubóstwem i bezrobociem na Zachód, głównie do Wielkiej Brytanii, chcąc poprawić swój status materialny. W 2017 roku na emigracji przebywało aż 2,5 miliona osób, 6,5 proc. ludności Polski. To im nasz kraj zawdzięcza trwały spadek stopy bezrobocia.

Kto potępia migrację za chlebem, cierpi na syndrom podwójnej moralności: nam wolno, ale nie im. Dlaczego? Bo się ich boimy, bo czujemy do nich niechęć z powodu ich odrębności rasowej, religijnej, kulturowej. Wreszcie, bo nie mamy najmniejszego zamiaru dzielić się naszym dobrobytem. Ludzie biedni dostrzegają zaś w „migrantach” konkurentów do skąpych zasiłków z pomocy społecznej.

Taka małoduszność nie uchodzi jednak ani na salonach, ani w kronikach narodu polskiego, musimy się więc jakoś z niej wytłumaczyć. Stwierdzamy zatem: niech dzielą się ci, co zawinili. My żadnych kolonii nie mieliśmy. I tu zaznacza się ważna sprzeczność. To prawda, iż nie braliśmy udziału w brytyjskich, hiszpańskich, portugalskich czy francuskich podbojach. (Napoleon wysłał co prawda tysiące polskich legionistów, by pomogli stłumić powstanie niewolników na Haiti, jednak bardzo wielu z nich przeszło na stronę Haitańczyków i zwróciło bagnety przeciwko kolonizatorom).

Staliśmy się jednak częścią kolonizującego Zachodu, kiedy nasi żołnierze wspólnie z Jankesami napadli na Irak i Afganistan. Wojskowi opowiadali wtedy o „sprawdzaniu się w warunkach bojowych”, a politycy o oczekiwanych korzyściach gospodarczych. Liczyliśmy choćby na pole naftowe w Iraku.

Bardzo się do tego garniemy, by być częścią globalnego Zachodu i żeby jego dobrobyt stał się naszym udziałem. I Zachód nas przygarnął. Tyle iż ma to swoją cenę. Dziś Aleksander Kwaśniewski uważa nasz udział w agresji na Irak za błąd. Były prezydent tłumaczy się tym, iż właśnie wtedy przyjęto nas do NATO i musieliśmy się jakoś odwdzięczyć Amerykanom, choćby jeżeli większość Polaków była przeciwna wysyłaniu naszych wojsk do Iraku.

Dlaczego się boimy nielegalnych imigrantów, a nie boimy się palestyńskiego lekarza przyjmującego nas na nocnym dyżurze, Egipcjanina serwującego kebab na rogu albo Pakistańczyka przywożącego nam posiłek na skuterze? Bo ci już znaleźli miejsce w naszym podziale pracy. Wykonują te mniej płatne i bardziej niewdzięczne prace, a nielegalni pewnie tego nie zrobią, pewnie się będą izolować, żyć z zasiłków i narzucać nam swoją religię i kulturę.

Owszem, tak bywa w krajach zachodniej Europy, gdzie jest wysokie bezrobocie, a imigrantów otoczono kordonem w miejskich gettach jak we Francji – ale nie u nas. Nam brakuje rąk do pracy, a polski fundusz ubezpieczeń społecznych uratowali właśnie imigranci z Ukrainy, bo masowo podejmowali pracę i płacili składki ubezpieczeniowe. Teraz jednak Ukraińcy jadą dalej na Zachód i ktoś ich będzie musiał w Polsce zastąpić.

Kiedy chodziłem do szkoły podstawowej, w klasie było 45 uczniów i uczennic. Teraz klasy są trzy razy mniej liczne. Nasz rynek pracy wydrenowały emigracja i niż demograficzny. Napływ siły roboczej z państw globalnego Południa jest więc logicznym – i chyba jedynym – rozwiązaniem.

Jak myślicie, dlaczego kraje Europy Zachodniej w pewnym momencie otworzyły swoje rynki pracy dla Polaków? Bo byliśmy im potrzebni. Właśnie na tych poślednich stanowiskach, bo młodzi Polacy też budowali dobrobyt Wielkiej Brytanii czy Niemiec.

Gdyby w Polsce panowało przeludnienie i wysokie bezrobocie, nikt by się tu nie pchał. Ale stało się. Jesteśmy Zachodem, wyspą zamożności w wielkim oceanie światowej biedy. Wprawdzie u nas biednych nie brakuje, bo nasz wysoki dochód jest bardzo nierówno podzielony, ale bieda biedzie nierówna. Dla wielu przybyszów zdatna do picia woda w kranie to już coś wspaniałego.

W Polsce brakuje dziś rąk do pracy. Z danych Centralnego Rejestru Ubezpieczonych wynika, iż w grudniu 2022 roku liczba osób fizycznych, które podlegały ubezpieczeniom emerytalnemu i rentowym oraz posiadają obywatelstwo inne niż polskie, wyniosła nieco ponad milion. Jest to potężny wzrost w ciągu ostatnich lat. Większość tych osób to Ukraińcy, ale rośnie liczba przyjezdnych z Nepalu, Kolumbii, Argentyny i Białorusi.

Nawet ci, którzy przedostali się do naszego kraju nielegalnie, zwykle pracują. Pomoc udzielana takim osobom jest niezwykle skromna i wynosi 750 zł miesięcznie na osobę. W przypadku rodziny na przykład czteroosobowej stawka pozostało niższa – wynosi 375 zł na osobę, czyli w sumie 1500 zł. Pomoc mieszkaniowa dla uchodźców adekwatnie nie istnieje; rządowe dokumenty głoszą, iż w tym zakresie brak jest spójnego programu. Ale tak naprawdę programu nie ma żadnego, bo nie ma mieszkań. Kwestia jest tak drażliwa, iż politycy boją się udzielać imigrantom jakiejkolwiek pomocy w tym zakresie.

Dlatego większość imigrantów, z Ukrainy i skądinąd, skazana jest na wynajmowanie mieszkań na wolnym rynku. Znam Ukraińca, który z żoną i czwórką dzieci zamieszkał na złomowisku, gdzie pracował. Znam uchodźców, którzy po przedarciu się przez płot i zasieki w Puszczy Białowieskiej wylądowali w ośrodkach retencyjnych. Po jakimś czasie musieli się stamtąd wyprowadzić i podjąć pracę, żeby móc wynająć jakiekolwiek lokum.

Za ucywilizowaniem sposobu, w jaki napływają do nas ludzie z globalnego Południa, przemawiają nie tylko racje moralne, ale i gospodarcze. Dużo się mówi o tym, iż rząd zaostrza politykę migracyjną pod presją opinii publicznej. Mniej natomiast o tym, iż deficytowi rąk do pracy można zaradzić w inny sposób: zmuszając nas, byśmy pracowali aż do śmierci. Wydłużeniem wieku emerytalnego.

Znów okazało się, iż mechanizm wydawania wiz do Polski za łapówki ma się dobrze i iż choćby na Filipinach trudni się tym ta sama firma co za PiS-u. Tak czy inaczej, biznes znajdzie sposób, żeby sprowadzić do Polski brakujących pracowników. Chodzi tylko o to, żeby mechanizm był przejrzysty i na tyle dostępny, by pchanie się przez białoruską granicę i przez śmiercionośne bagna Podlasia przestało być konkurencyjną opcją. Niech przy konsulatach w krajach, skąd najwięcej ludzi próbuje do nas przyjechać, powstaną normalne biura zatrudnienia, zamiast działającej dotychczas wizowej mafii.

I postawmy sprawę jasno: albo dopuszczamy imigrację zarobkową, albo godzimy się pracować kilka lat dłużej.

Idź do oryginalnego materiału