I gdzie ta Izera, panie Morawiecki?

1 dzień temu

Pamiętacie jeszcze ten słynny milion samochodów elektrycznych, które miały jeździć po polskich drogach? Tak, tak – chodzi o tę wizję snutą przez Mateusza Morawieckiego, gdy jeszcze wierzył, iż da się zbudować przemysł motoryzacyjny na patriotycznych sloganach i PowerPoincie. Minęło prawie dziesięć lat, a my nie tylko nie mamy miliona aut, ale nie mamy choćby jednej Izery. No więc, panie Morawiecki – gdzie ta Izera?

Zaczęło się jak każda bajka PiS-u – z pompą, kamerami i narodowym uniesieniem. Milion elektryków do 2025 roku! Polska jako lider elektromobilności! Fabryka, marka, technologia, wszystko nasze, narodowe, biało-czerwone i nowoczesne. No i co? No i nic. choćby łopaty nie wbito, chyba iż pod występ premiera na tle pustej łąki.



Chcesz czytać więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej.


Izera miała być oczkiem w głowie Morawieckiego – dumą narodową, która pokaże Niemcom i Francuzom, iż Polak też potrafi. I w sumie Polak potrafi – przepalić setki milionów złotych na projekt, który nigdy nie miał szans, żeby się udać. Brak technologii, brak doświadczenia, brak infrastruktury – ale za to pełne szuflady slajdów, wizualizacji i pustych frazesów.

Najpierw był pomysł, potem była spółka ElectroMobility Poland, potem był jeszcze większy pomysł, potem byli ministrowie z teczkami, potem były podróże studyjne i wybór logotypu za pieniądze, których nie widziały niektóre gminy przez całą dekadę. A potem? A potem była cisza. No, może nie do końca – czasem ktoś z EMP wyskoczył w mediach z kolejną datą uruchomienia produkcji. Jak Horoskop: „W przyszłym roku będzie przełom”.

W Jaworznie, gdzie miała stanąć fabryka Izery, natura wzięła sprawy w swoje ręce. Zamiast hal produkcyjnych – las. Zamiast samochodów – grzyby. A z obietnic Morawieckiego zostało tyle, co z jego wiarygodności: czyli śmiech i zażenowanie.

Polska zapłaciła setki milionów złotych za to, by przez parę lat można było na targach motoryzacyjnych postawić atrapę samochodu bez silnika i powiedzieć: „To jest przyszłość”. Problem w tym, iż choćby ten plastikowy prototyp nie był polski – stylistykę zrobiło studio z Włoch, platforma miała być z Chin, a baterie nie wiadomo skąd. Jedynym polskim wkładem w Izerę był nadęty PR i pieniądze podatników.

Czy ktoś za to odpowie? Rada nadzorcza i zarząd Izery powinni trafić do więzienia a wraz z nimi Morawiecki.

Dzisiaj upadły premier nie mówi już o milionie samochodów. Milczy o Izerze. Może choćby wstydzi się tego projektu, który miał być jego pomnikiem, a skończył jako groteskowa ruina na papierze. Ale nie martwcie się – w PiS zawsze można wymyślić nowy projekt-widmo. Może polski dron bojowy? Albo narodowa rakieta kosmiczna z logiem Kaczystanu?

A my, wyborcy, pozostaliśmy z pytaniem, które wypada zadać głośno i z ironią: „I gdzie ta Izera, panie Morawiecki?”Bo jak na razie, jedyne, co w tym projekcie działało, to propaganda. I rachunki. Dla nas – do zapłacenia.

Idź do oryginalnego materiału