Hołownia w drodze donikąd. Im dalej od Tuska, tym bliżej do PiS

2 dni temu
Zdjęcie: Hołownia


Szymon Hołownia znowu szuka dla siebie miejsca – i znowu nie w Polsce. Jeszcze niedawno przekonywał, iż jego misją jest „naprawa polityki”, „nowa kultura dialogu” i „koniec wojny polsko-polskiej”. Dziś okazuje się, iż jego najnowszy projekt polityczny to… własna ewakuacja. Marszałek Sejmu, który wciąż formalnie stoi na czele Polski 2050, coraz bardziej przypomina politycznego turystę – wciąż w drodze, zawsze z nowym planem, nigdy z realnym efektem.

Według doniesień Gazety Wyborczej i portalu wPolityce, Hołownia nie tylko walczy o stanowisko Komisarza ONZ ds. Uchodźców, ale ma też plan B – zostanie ambasadorem Polski w USA. Brzmi jak polityczny awans, ale w rzeczywistości pachnie ucieczką. Marszałek, który miał „zostać w Polsce, żeby ją zmieniać”, coraz wyraźniej marzy o tym, by zniknąć z krajowej sceny.

„Ambasador w USA, czyli plan B Szymona Hołowni” – napisał w mediach społecznościowych dziennikarz Bartosz T. Wieliński. W „Gazecie Wyborczej” potwierdzono, iż Hołownia rzeczywiście rozważa taką ścieżkę kariery. Co więcej, jak wynika z tych samych doniesień, sam miał mówić współpracownikom, iż „jego kandydatura spotkałaby się z ciepłym przyjęciem w Pałacu Prezydenckim”.

To stwierdzenie mówi o Hołowni więcej niż cała jego dotychczasowa działalność. Człowiek, który budował swój wizerunek w kontrze do starych układów, dziś liczy na przychylność prezydenta Karola Nawrockiego – polityka z PiS, którego jeszcze niedawno krytykował za uległość wobec Jarosława Kaczyńskiego. Oto nowa definicja „środka” w wykonaniu Hołowni: tam, gdzie zaczyna się władza, kończą się zasady.

Własny elektorat już to zauważył. Polska 2050 miała być ruchem obywatelskim, niepartyjnym, antysystemowym. Tymczasem Hołownia zachowuje się jak klasyczny zawodowy polityk – tyle iż bez zaplecza i bez idei. Kiedyś odcinał się od PO i PiS, dziś coraz częściej spogląda na ten drugi obóz z nadzieją.

W kuluarach mówi się, iż marszałek Sejmu szuka nieformalnego wsparcia także wśród ludzi z dawnego PiS-owskiego kręgu dyplomatycznego. Trudno o większą ironię: człowiek, który przez lata mówił o konieczności „nowej polityki”, teraz z nadzieją zerka w stronę tych, którzy tę starą politykę uosabiają.

Jak zauważył jeden z polityków koalicji rządzącej w rozmowie z mediami: „Nie ma o tym mowy. Hołownia nie ma kwalifikacji do takiej pracy.” To stanowisko zarówno Donalda Tuska, jak i Radosława Sikorskiego. I nie chodzi tylko o brak doświadczenia dyplomatycznego – chodzi o zaufanie. A to Hołownia stracił, balansując między lojalnością wobec rządu a autopromocją.

Coraz wyraźniej widać, iż Hołownia ustawia dziś swoją polityczną pozycję nie wobec opozycji, ale wobec Tuska. W każdej sprawie stara się być „nieco inaczej”, „trochę obok”, „bardziej wyważony”. W praktyce oznacza to jedno – rozbijanie jedności obozu rządowego, z którego sam czerpie polityczne korzyści. To strategia ryzykowna, ale i desperacka: im bardziej Hołownia traci poparcie w centrum, tym chętniej puszcza oko do umiarkowanych wyborców PiS, licząc, iż jego „spokój” i „umiarkowanie” pozwolą mu przetrwać kolejne wybory.

Sęk w tym, iż wyborcy PiS nie potrzebują nowego Dudy w wersji liberalnej. A wyborcy prodemokratyczni nie potrzebują polityka, który rozmiękcza własny obóz i kokietuje przeciwników.

Hołownia wciąż lubi mówić o wartościach, ale jego polityczna praktyka to seria kalkulacji. Gdy sondaże rosną – milczy, żeby nie zepsuć wrażenia. Gdy spadają – ogłasza „nowy początek”. Gdy zaczyna brakować miejsca w krajowej polityce, pojawia się kolejny plan – ONZ, USA, może niedługo Bruksela.

Problem w tym, iż Hołownia od dawna nie jest już symbolem „świeżego powiewu”, ale przeciągu, przez który ulatuje sens jego projektu. Mówi o Polsce jak o fundacji, w której wystarczy dobra wola i kilka ładnych zdań, by naprawić świat. Tymczasem polityka to nie mądralowanie w życzliwej telewizji, tylko odpowiedzialność i decyzje.

„A co jeżeli nie ONZ?” – pytają dziennikarze. Hołownia już ma odpowiedź: ambasada w USA. A co jeżeli i to się nie uda? Wtedy pewnie znajdzie kolejny plan B – może medialny, może duchowy. Tylko iż Polska nie potrzebuje dziś polityków z planem B. Potrzebuje takich, którzy mają plan A – i potrafią go zrealizować.

Szymon Hołownia miał być alternatywą dla starej polityki. Dziś staje się jej najbardziej przewidywalnym produktem: politykiem, który mówi o zmianie, a myśli tylko o sobie. Z każdym kolejnym krokiem bliżej mu do PiS – nie ideowo, ale mentalnie. Bo jak PiS, Hołownia też wierzy, iż władza to nagroda, nie odpowiedzialność.

Idź do oryginalnego materiału