Taki sobie showman, który został jeszcze gorszym i jeszcze bardziej irytującym politykiem, to najkrótsze podsumowanie kariery Szymona Hołowni. W historii polityki tylko raz kiepskiemu komediantowi udało się zostać wybitnym politykiem i bynajmniej nie chodzi o Wołodymyra Zełenskiego, ale oczywiście o Ronalda Reagana. Szymon Hołownia nie ma na taką karierę najmniejszych szans, a szczyt jego możliwości minął bezpowrotnie. W 2020 roku uzyskał całkiem przyzwoity wynik w wyborach prezydenckich (13,87 proc) i na tej bazie zbudował Polskę 2050, ale to wszystko, co się udało.
Dalsze losy Hołowni przypominają po trosze karierę Pawła Kukiza, ale w większym stopniu wzloty i upadek Ryszarda Petru. Wybory parlamentarne z 2024 roku dały dawnemu gwiazdorowi TVN świeże paliwo, gdy dodatkowo został Marszałkiem Sejmu wielu analityków wróżyło mu świetlaną polityczną przyszłość, niektórzy choćby twierdzili, iż wygryzie Donalda Tuska i zostanie liderem „koalicji 13 grudnia”. Stało się inaczej, początkowe zachwyty nad sposobem prowadzenia obrad sejmowych, razem z kinem sejmowym, bardzo gwałtownie przerodziły się znudzenie i na końcu w irytację. Ostatnia kampania prezydencka dawała jeszcze cień szansy na odbicie się od dna, bo co bardziej optymistyczni komentatorzy mówili o medialnym obyciu Szymona Hołowni, ale żadnego odbicia nie było, tylko pogłębienie dna.
Hołownia przegrał wszystko, siebie i swoją partię, uzyskał wynik 4,99 proc. i tak z marszałka „rotacyjnego” stał się marszałkiem „promocyjnym”. Podobnie albo i gorzej wyglądają notowania Polski 2050, a w między czasie rozpadła się Trzecia Droga. W takiej sytuacji zupełnie nie dziwi najnowsza polityczna deklaracja gasnącej gwiazdy polityki:
Założyłem tę organizację (Polskę 2050, dop. red.), dałem jej wszystko, co mogłem i co umiałem, i dalej będę dawał w takim zakresie, w jakim będzie to konieczne. Ale rolą lidera jest też powiedzieć w pewnym momencie “przekazuję pałeczkę w sztafecie”. Myślę, iż ten moment nadszedł dla mnie i dla organizacji.
Innymi słowy nastąpił schematyczny początek i taki sam koniec przygody politycznej Szymona Hołowni. Schematyczny dlatego, iż wszyscy poszukiwacze „trzeciej drogi” albo inni „antysystemowcy” dokładnie tak samo kończyli z zaczynali. Wspomniany Paweł Kukiz choćby wszedł o kilka szczebelków wyżej na drabinę polityczną i uzyskał znacznie lepszy wynik w wyborach prezydenckich w 2015 roku, ale teraz został bezpartyjnym posłem, który musiał pukać do drzwi na Nowogrodzkiej, żeby się dostać do Sejmu. Inna nadzieja polskiej polityki, odrobinę odkurzona, to Ryszard Petru, który zbudował partię na swojej rozpoznawalności i w taki sam sposób ją pogrzebał. Różnica jest taka, iż Petru przegrał wybory na przewodniczącego własnej partii po niesławnej wycieczce na Maderę, natomiast Szymon Hołownia sam się poddał.
Jest jeszcze kilka innych różnic, między innymi taka, iż Hołownia nie wpakował się w żaden erotyczno-polityczny skandal i w zasadzie w ogóle nie było większej afery z jego udziałem oprócz wizyty w domu Bielana, ale ta miała miejsce, gdy już było po partii i Hołowni. Tak, czy inaczej pan Szymon niczego więcej w polityce nie osiągnie, za chwilę straci stanowisko Marszałka Sejmu, a przed wicepremierem wzbrania się ze wszystkich sił i słusznie robi. Chociaż zjazd Hołowni nie ma nic wspólnego ze skandalem, jaki zaliczył Ryszard Petru, to bilet na Maderę już ma w kieszeni i ten ostatni lot jest przesądzony. Być może uda mu się utrzymać na powierzchni, ale tylko na takich zasadach, które musieli zaakceptować poprzednicy: Petru i Kukiz.
Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!