Hołd lenny Nawrockiego. Tego wymagał Kaczyński?

1 tydzień temu

Zamknięte dla mediów spotkanie Karola Nawrockiego z klubem parlamentarnym Prawa i Sprawiedliwości, które odbyło się 22 lipca w Sękocinie, miało być oficjalnie „podziękowaniem za współpracę w kampanii wyborczej”.

W rzeczywistości jednak przybrało formę ostentacyjnej deklaracji lojalności wobec Jarosława Kaczyńskiego. Wypowiedzi prezydenta elekta, które ujawniono za pośrednictwem rozmów z anonimowymi posłami PiS, rzucają niepokojące światło na jego sposób pojmowania roli głowy państwa i zdradzają nie tyle wdzięczność, co głębokie podporządkowanie partyjnej centrali.

Najbardziej uderzające są słowa, które padły z ust Nawrockiego pod adresem lidera PiS. Nazwał Kaczyńskiego „geniuszem politycznym” oraz „architektem zwycięstwa”. Takie określenia, wypowiedziane w gronie partyjnych lojalistów, brzmią nie jak kurtuazyjna uprzejmość, ale raczej jak deklaracja poddaństwa. W ustach przyszłej głowy państwa tego rodzaju sformułowania niepokoją – zdradzają bowiem całkowity brak instynktu niezależności, który powinien cechować prezydenta wolnego państwa. Nawrocki nie tylko nie próbuje dystansować się od partii, która go wyniosła, ale wręcz zdaje się do niej przylegać z przesadnym entuzjazmem.

Warto zaznaczyć, iż podobne spotkania i gesty są elementem gry politycznej. Dziękowanie za kampanię, uściśnięcie dłoni, zapewnienia o dobrej współpracy – to rytuały, których znaczenie często wyczerpuje się w kontekście chwili. W przypadku Nawrockiego mamy jednak do czynienia z czymś więcej. Jego wystąpienie można odczytać jako próbę zabezpieczenia sobie politycznej przyszłości i uznania w partyjnych kręgach – już nie jako narzędzia, ale jako ich lojalnego wykonawcy.

Słowa skierowane do Jarosława Kaczyńskiego nie były zresztą jedynym elementem pokazującym gotowość do politycznej uległości. Nawrocki wyraźnie wskazał osoby zasłużone w kampanii, takie jak Piotr Gliński i Adam Bielan, ale również „wytknął” tych, którzy w niego nie wierzyli – z imienia i nazwiska wymieniając Jacka Sasina. Tego rodzaju wskazywanie „wrogów” i „przyjaciół” nie przypomina stylu męża stanu, ale raczej mechanizmy rodem z dworskiej intrygi. Można odnieść wrażenie, iż Nawrocki nie dziękował – on budował listę lojalistów i nielojalnych, jakby już przygotowywał się do roli rozgrywającego w partyjnych przetasowaniach.

Reakcje polityków PiS, cytowane przez serwis Interia, tylko potwierdzają ten obraz. Jeden z rozmówców mówi wprost, iż spotkanie daje nadzieję, iż „nie będzie powtórki z rozrywki” – aluzja do Andrzeja Dudy i jego rzekomo zbyt niezależnej postawy. Inny polityk stwierdził, iż Nawrocki „oddał cesarzowi, co cesarskie”, co jest określeniem tyleż dosadnym, co demaskującym. W tym ujęciu Kaczyński jest „cesarzem”, a prezydent – kim? Lojalnym wasalem?

Nawrocki zdaje się nie mieć złudzeń co do swojej pozycji – i z własnej woli ją akceptuje. Zamiast zacząć kadencję od zasygnalizowania suwerenności i prób budowania ponadpartyjnego autorytetu, wybrał drogę zależności i przypodobania się liderowi obozu władzy. Nazywanie tego „gestem politycznym” jest eufemizmem. To raczej znak wyraźnej politycznej słabości lub braku ambicji wykraczających poza interesy obozu, który zapewnił mu awans.

Nie sposób nie odnieść wrażenia, iż prezydent elekt traktuje swoją funkcję nie jako mandat do działania w interesie wspólnoty narodowej, ale jako nagrodę za lojalność i skuteczność w realizowaniu oczekiwań partyjnych mocodawców. Można wręcz zapytać: czy Karol Nawrocki chce być prezydentem Rzeczypospolitej, czy tylko reprezentacyjną figurą PiS?

Spotkanie w Sękocinie pokazało jednoznacznie, iż nowa prezydentura nie będzie próbą emancypacji urzędu. Będzie to raczej prezydentura oparta na zależności, na ostentacyjnym hołdzie i podporządkowaniu. W tym sensie Nawrocki sam pozbawił się szansy na zbudowanie choćby pozorów niezależności.

W dojrzałych demokracjach oczekuje się od prezydenta umiejętności balansowania pomiędzy siłami politycznymi, budowania autorytetu w oparciu o instytucjonalną neutralność. Nawrocki już na starcie jasno pokazuje, iż takiej ambicji nie ma. Zamiast stanąć ponad podziałami, woli – z wyraźną determinacją – znaleźć się u boku lidera jednej partii. choćby jeżeli będzie to oznaczać rezygnację z własnej politycznej podmiotowości.

Idź do oryginalnego materiału