To, iż holenderscy wyborcy odwróciły się w środowych wyborach od skrajnego prawicowca Geerta Wildersa nie stanowi jeszcze ostatecznego dowodu na odwrót populizmu w Europie, ale w czasie, gdy skrajne ugrupowania szły przez kontynent jak taran, zaskakujący wynik głosowania w Holandii daje centrystom długo wyczekiwany powiew nadziei.
Choć ostateczne wyniki nie są jeszcze znane, już teraz widać, że Geert Wilders – typowany na zdecydowanego zwycięzcę wyborów – stracił około jednej trzeciej poparcia w porównaniu z poprzednim głosowaniem, podczas gdy siły centrowe znacząco zyskały.
W sytuacji, gdy prawicowi populiści prowadzą dziś w sondażach m.in. w Niemczech, Francji i Wielkiej Brytanii, wyniki wyborów w Holandii pokazują, iż pośród całej tej fali politycznego ekstremizmu w Europie wciąż może istnieć przestrzeń dla partii umiarkowanych.
Wiele wskazuje na to, iż w Holandii powstanie teraz koalicja złożona z liberałów, chadeków i umiarkowanych konserwatystów. Wszystkie te ugrupowania wykluczyły współpracę z populistyczną Partią Wolności (PVV) Wildersa, która mimo dużych strat według nieoficjalnych wyników wygrała wybory ex aequo z liberalnymi Demokratami 66 (D66).
Najostrzej o Wildersie wypowiadał się kampanii wielki zwycięzca środowego głosowania – 38-letni Rob Jetten, lider D66, który stał się twarzą młodszego, bardziej otwartego pokolenia w holenderskiej polityce.
– Wyborcy nie chcą już słuchać pańskiego zrzędzenia i nienawiści po dwudziestu latach. Nic pan nie osiągnął – zarzucił Jetten Wildersowi podczas przedwyborczej debaty, której fragment błyskawicznie rozszedł się w sieci.
Zarówno partia Jettena, jak i PVV Wildersa mają uzyskać po około 26 mandatów w liczącej 150 miejsc Tweede Kamer, wskazują nieoficjalne wyniki.
Nowy początek
Według Jettena, byłego ministra ds. klimatu i gospodarki, ten wynik jest ukoronowaniem wysiłków, by nadać liberalnej polityce nową formułę, którą sam określa mianem „pozytywnego realizmu” – połączenia optymizmu i twardego pragmatyzmu w kwestiach mieszkalnictwa, migracji i klimatu.
Holandia walczy z niedoborem 400 tysięcy mieszkań oraz napływem w ciągu ostatniej dekady ponad miliona migrantów – w tym pracowników z Europy Wschodniej, studentów i uchodźców.
Na radosnym wieczorze wyborczym D66 w Lejdzie zwolennicy machali flagami Holandii i Unii Europejskiej, a Jetten obiecał „przywrócić przyzwoitość i stabilność w polityce”.
Jego pełna energii kampania wyraźnie kontrastowała z gniewem i populizmem, które dominowały w ostatnich latach w holenderskiej polityce. – Mówię wam: jeżeli PVV wygra wybory, a wy mimo to zostawicie nas samych i nie będziecie chcieli z nami rozmawiać ani współrządzić – wtedy demokracja w Niderlandach umrze” – ostrzegał inne partie Wilders.
Jetten zapowiedział budowę dziesięciu nowych miast. Jednocześnie nazwał nielegalnych migrantów „zgniłymi jabłkami, które trzeba wyrzucić”, sygnalizując zaostrzenie kursu – co może ostatecznie ułatwić jego partii zawarcie koalicji z liberalno-konserwatywną Partią Ludową na rzecz Wolności i Demokracji (VVD).
Odrodzenie centrum i wielka porażka Timmermansa
Sojusz Zielonych i Partii Pracy (PvdA/GL) będzie miał w tej kadencji tylko 20 mandatów, a VVD uzyskała 23. Przyszły rząd będzie więc zależał od współpracy ugrupowań centrowych. Jetten prawdopodobnie spróbuje utworzyć koalicję z VVD i chadekami, przy ewentualnym wsparciu parlamentarnym Zielonych i socjaldemokratów.
Dilan Yeşilgöz, która objęła przywództwo VVD po odejściu Marka Ruttego do NATO, otworzyła się na współpracę z Wildersem, łamiąc wieloletnie tabu. Ten krok obrócił się przeciwko niej, osłabiając i izolując partię.
– Musimy przerwać polityczny chaos ostatnich dwóch lat – powiedział Henri Bontebal, lider CDA, który uzyskał cztery razy więcej mandatów niż w poprzedniej kadencji i apeluje o „odpowiedzialną koalicję centrum”.
Frans Timmermans, lider zielono-robotniczego bloku i były wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej, podał się do dymisji po tym, jak jego ugrupowanie uzyskało wynik poniżej oczekiwań. Analitycy wskazali, iż jego proeuropejskie przesłanie nie trafiło do wyborców skupionych raczej na krajowych problemach, takich jak mieszkalnictwo, opieka zdrowotna czy migracja.
Długa dobra passa prawicy
Środowe wybory przyniosły punkt zwrotny po dwóch dekadach, w których niderlandzka polityka przesuwała się konsekwentnie w prawo. Tendencja ta rozpoczęła się po zabójstwach populisty Pima Fortuyna i filmowca Theo van Gogha na początku lat 2000. Klimat polityczny stawał się coraz ostrzejszy, a kolejne rządy zaostrzały przepisy azylowe i penalizowały nielegalny pobyt.
To trend dobrze znany w całej Europie – od Szwecji po Włochy – gdzie coraz więcej wyborców czuje się opuszczonych przez elity polityczne w kwestiach takich jak migracja czy przestępczość.
Wilders, od lat symbol tego zwrotu, prowadził kampanię opartą na postulatach zamknięcia granic, wstrzymania przyjmowania uchodźców, a choćby wyjścia Holandii z Unii Europejskiej, powielając retorykę swoich sojuszników Viktora Orbána i Donalda Trumpa. Wzywał też do wydalenia ukraińskich uchodźców i wycofania się ze wsparcia dla Ukrainy.
Ta toksyczna atmosfera osiągnęła w tym roku punkt kulminacyjny podczas zamieszek skrajnej prawicy w Hadze, gdzie policja udaremniła próbę ataku na parlament. Podpalono radiowóz, zdewastowano też siedzibę D66. Właśnie o tym incydencie przypominali sympatycy tej partii, która tym razem wyszła z wyborów jako jeden z największych zwycięzców.

 7 godzin temu
                                                    7 godzin temu
                    












