Rocznice narodowe są papierkiem lakmusowym klasy politycznej. Pokazują, czy potrafi ona łączyć pamięć historyczną z odpowiedzialnością za teraźniejszość, czy raczej traktuje przeszłość jako magazyn gotowych symboli do bieżącej walki.
Tegoroczne obchody Narodowego Dnia Zwycięskiego Powstania Wielkopolskiego w Poznaniu niestety wpisują się w ten drugi schemat. Wystąpienie Karola Nawrockiego było bowiem nie tyle refleksją nad sensem zwycięskiego zrywu sprzed 107 lat, ile próbą zbudowania narracji o rzekomym zagrożeniu zachodniej granicy i permanentnym stanie narodowego alarmu.
Prezydent mówił podniośle i długo, odwołując się do tradycji, krwi przelanej za ojczyznę i obowiązku obrony tożsamości. „Wówczas byli Oni. Dzisiaj jesteśmy my – Polacy w XXI wieku” – podkreślał, wzywając do myślenia o narodowym dziedzictwie jako zadaniu na dziś. Trudno się z tym nie zgodzić. Problem zaczyna się jednak w momencie, gdy historia zostaje użyta jako narzędzie sugestii, iż Polska znów stoi nad przepaścią, a zagrożenie – tym razem z Zachodu – czai się tuż za granicą.
Szczególnie symptomatyczne było zdanie, w którym Nawrocki mówił o Wielkopolsce jako wspólnocie „otwartej na Zachód, ale gotowej do obrony także zachodniej granicy Rzeczpospolitej”. W kontekście współczesnym nie jest to niewinna metafora. To świadome zasiewanie niepokoju i granie na emocjach, które dobrze znamy z ostatnich lat: sugestia, iż bezpieczeństwo Polski jest kruche, a suwerenność stale podważana. W rocznicę zwycięskiego powstania – jednego z nielicznych polskich zrywów zakończonych sukcesem – taka narracja brzmi jak fałszywa nuta.
Powstanie Wielkopolskie było triumfem rozsądku, organizacji i pracy organicznej, a nie romantycznego strachu przed światem. Sam prezydent przyznał, iż łączyło ono „dwie wspaniałe polskie tradycje – pozytywistyczną i romantyczną”. Dlaczego więc wnioski, które z niego wyciąga, prowadzą do wniosku o konieczności stałej gotowości na konflikt i wojnę? „Musimy być gotowi też do tego, aby mieć odwagę, gdy przychodzi konflikt, bądź wojna. Nie możemy porzucić naszej odwagi!” – apelował Nawrocki. Tyle iż odwaga w XXI wieku polega dziś przede wszystkim na stabilności, współpracy i odpowiedzialności, a nie na podsycaniu wizji oblężonej twierdzy.
Niepokojące jest także konsekwentne budowanie opowieści o Zachodzie jako przestrzeni potencjalnie wrogiej. Prezydent przypominał brutalność pruskiego imperializmu, Kulturkampf i rasistowskie stereotypy z XIX wieku. To wszystko historycznie prawdziwe fakty. Ale zestawianie ich bez wyraźnego rozróżnienia z dzisiejszą Europą prowadzi do niebezpiecznego skrótu myślowego: skoro kiedyś Zachód zagrażał, to może zagrozić znów. W ten sposób pamięć historyczna zostaje przekształcona w polityczny straszak.
Najbardziej paradoksalne jest to, iż Powstanie Wielkopolskie było dowodem siły polskiej racjonalności. Wielkopolanie przez dekady budowali kapitał społeczny, edukację i gospodarkę, by w decydującym momencie działać skutecznie i bez chaosu. To była lekcja cierpliwości, nie histerii. Tymczasem w ustach prezydenta zwycięska historia staje się pretekstem do opowieści o nieustannym zagrożeniu i konieczności mobilizacji przeciw bliżej nieokreślonemu wrogowi.
Rocznica Powstania Wielkopolskiego zasługuje na coś więcej niż polityczną instrumentalizację. Zasługuje na spokojną refleksję o tym, iż siła państwa rodzi się z pracy, zaufania i mądrego osadzenia w świecie. Wbrew sugestiom płynącym z prezydenckiego przemówienia, największym zagrożeniem dla Polski nie jest dziś zachodnia granica, ale pokusa używania historii jako narzędzia strachu.

6 godzin temu