Obchody Narodowego Dnia Zwycięskiego Powstania Wielkopolskiego miały być chwilą refleksji nad jednym z najrozsądniejszych i najlepiej przygotowanych polskich zrywów niepodległościowych. Zamiast tego stały się kolejną areną politycznego sporu o kierunek, w jakim zmierza Polska. Sporu, który Donald Tusk nazwał wprost „śmiertelnie poważnym”. I trudno odmówić mu racji.
Prezydent Karol Nawrocki w swoim przemówieniu w Poznaniu sięgnął po znany repertuar historycznych symboli, ale uczynił to w sposób, który bardziej przypominał ideologiczną agitację niż dojrzałą refleksję państwową. Mówił o Wielkopolsce jako „kolebce polskości”, o koronie Bolesława Chrobrego i o wspólnocie narodowej „otwartej na Zachód, ale gotowej do obrony także zachodniej granicy Rzeczypospolitej”. W kontekście XXI wieku i obecnego układu sojuszy była to sugestia co najmniej niepokojąca.
Właśnie ten fragment wystąpienia stał się punktem zapalnym. Nawrocki, pod pozorem historycznej narracji, zasugerował bowiem, iż Zachód może być dla Polski zagrożeniem wymagającym obrony. To klasyczny przykład pseudohistorycznych wynurzeń: przenoszenia realiów XIX i początku XX wieku w zupełnie inną rzeczywistość geopolityczną. Powstanie Wielkopolskie było buntem przeciw pruskiemu imperializmowi, nie zaś ostrzeżeniem przed współczesną Europą.
Reakcja premiera była szybka i – co istotne – precyzyjna. „Prezydent Nawrocki znowu wskazał Zachód jako główne zagrożenie dla Polski” – napisał Tusk, dodając: „To jest istota sporu między antyeuropejskim blokiem (Nawrocki, Braun, Mentzen, PiS) a naszą Koalicją. Sporu śmiertelnie poważnego, sporu o nasze wartości, bezpieczeństwo, suwerenność. Wschód albo Zachód”. Te słowa nie są przesadą, ale trafną diagnozą.
Tusk nie tylko skrytykował prezydenta, ale też nazwał problem po imieniu: mamy dziś w Polsce realny konflikt cywilizacyjny. Z jednej strony narrację lęku, podejrzliwości wobec Zachodu i romantycznej gotowości do permanentnej obrony; z drugiej – świadomy wybór Zachodu jako przestrzeni bezpieczeństwa, rozwoju i realnej suwerenności. W tym sensie komentarz premiera był czymś więcej niż polemiką – był politycznym drogowskazem.
Obóz PiS próbował odpowiedzieć. Poseł Radosław Fogiel pytał retorycznie: „Otwartej na Zachód, ale także gotowej do obrony zachodniej granicy Rzeczypospolitej – czego w kontekście powstania wielkopolskiego Pan nie zrozumiał?”. To pytanie samo w sobie pokazuje skalę problemu. Bo właśnie to „gotowej do obrony” jest dziś nieuzasadnione i politycznie szkodliwe. W świecie NATO i Unii Europejskiej takie sugestie brzmią jak echo propagandy, nie jak głos odpowiedzialnego państwa.
Powstanie Wielkopolskie zwyciężyło dzięki chłodnej kalkulacji, pracy organicznej i umiejętności wykorzystania sprzyjającego momentu międzynarodowego. Było triumfem realizmu, nie mesjanizmu. Używanie go jako pretekstu do straszenia Zachodem jest historycznym nadużyciem. I właśnie to Tusk trafnie punktuje: nie chodzi o spór o przeszłość, ale o wybór przyszłości.
Prezydent Nawrocki, zamiast łączyć wspólnotę wokół racjonalnej wizji bezpieczeństwa, ponownie sięgnął po narrację podziału. Premier odpowiedział językiem faktów i geopolityki. W tej konfrontacji wyraźnie widać, kto traktuje historię jako narzędzie mobilizacji strachu, a kto jako lekcję odpowiedzialności.
Dlatego komentarz Tuska był nie tylko celny, ale i potrzebny. W czasach wojny za wschodnią granicą i napięć globalnych Polska nie potrzebuje pseudohistorycznych aluzji, ale jasnego zakotwiczenia w Zachodzie. I to właśnie premier – a nie prezydent – wyraził w tej sprawie głos państwowej powagi.

3 godzin temu