Program gospodarczy amerykańskiej prezydentury powinien podnosić dobrobyt wszystkich obywateli i wzmacniać bezpieczeństwo kraju. Czy te założenia lepiej spełniają zapowiedzi Kamali Harris, czy Donalda Trumpa? Pod koniec października razem z 22 laureatami nagrody im. Alfreda Nobla w dziedzinie ekonomii podpisałem list otwarty, który daje odpowiedź: tylko Harris ma spójny plan, obejmujący bodźce rozwojowe dla nauki, ułatwianie komercjalizacji nowych wynalazków oraz finansowanie nowo powstających firm w całym kraju.
Trump zaś, choć rości sobie prawo do przemawiania w imieniu tych, którzy czują się pozostawieni w tyle przez globalizację, zapowiada przede wszystkim znaczne podniesienie ceł – które będzie hamować postęp i utrudniać tworzenie nowych, dobrych miejsc pracy. W czasach współczesnych wielokrotnie próbowano radykalnego protekcjonizmu i za każdym razem te próby przynosiły rozczarowanie, a także destrukcyjny dla gospodarki odwet z zagranicy.
Jeśli Trump wygra wybory i dotrzyma słowa, drastyczne podniesienie ceł spowoduje równie gwałtowny wzrost cen dóbr konsumenckich, których nabywcami są osoby o niskich dochodach, w tym wielu jego wyborców. W najlepszym razie zapowiedzi Trumpa są pustosłowiem. Jednak każdy, kto zasiada w Białym Domu, ma władzę rozpętania globalnej wojny handlowej z krajami w Europie i na innych kontynentach, które dotąd były zaufanymi partnerami handlowymi USA. Skutki takiej wojny byłyby opłakane i dla powszechnego dobrobytu, i dla bezpieczeństwa.
W dziewiątym rozdziale programu A New Way Forward for the Middle Class kampania Harris i Walza przedstawia wizję tworzenia nowych miejsc pracy za sprawą rozwoju technologii. Chodzi przede wszystkim o to, by wspierać inwestycje w wiele najnowocześniejszych technologii, w tym „bioprodukcję, sztuczną inteligencję, aeronautykę, centra danych i czystą energię”, jednocześnie zachęcając tradycyjne sektory gospodarki, takie jak hutnictwo, do modernizacji.
Jeśli Stany Zjednoczone nie będą przewodzić rozwojowi tych technologii, nasze miejsce zajmą inne kraje. Skoro zaś w przewidywalnej przyszłości największym rywalem USA na polu technologii będą najprawdopodobniej Chiny – których władza nie zawsze jest nastawiona do nas przyjaźnie – nie ma rzeczy istotniejszej z punktu widzenia interesu narodowego USA niż dominacja na polu wynalazczości.
Plan Harris i Walza kładzie nacisk na wspieranie inwestycji w wytwórstwo na obszarze całego kraju, również tam, gdzie „od dawna istnieją społeczności zajmujące się wytwórczością, rolnictwem lub produkcją energii”. To jak najbardziej realistyczna wizja. Jak wspólnie z Jonathanem Gruberem pisaliśmy w 2019 roku w książce Jump-Starting America, w całych Stanach Zjednoczonych istnieją bogate zasoby niewykorzystanego talentu technicznego – jak i wiele miejsc, gdzie nowe, dobre miejsca pracy są pilnie potrzebne. Najlepszym sposobem tworzenia takich miejsc pracy jest przekuwanie nowych pomysłów w nowe przedsiębiorstwa i podtrzymywanie jak największego zatrudnienia tam, gdzie rzeczywiście powstaje coś nowego.
Co się zaś tyczy sztucznej inteligencji, Harris i Walz mają adekwatne podejście: rozwijać i poszerzać krajowy zasób badań nad AI (National Artificial Intelligence Research Resource – NAIRR) tak, by narzędzia na niej oparte stawały się dostępne szerszemu gronu użytkowników. w tej chwili rynek faworyzuje te zastosowania sztucznej inteligencji, które podnoszą wydajność pracy osób wysoko wykształconych. Istnieje jednak realna możliwość opracowania propracowniczej AI, która będzie podnosić wydajność i wynagrodzenia wszystkich pracowników, w tym osób bez uniwersyteckiego dyplomu.
Takie podejście wymaga jednak wizji, zasobów i inwestycji, a także odpowiedniego katalizatora. Ustawą CHIPS and Science Act oraz ułatwieniami podatkowymi zawartymi w ustawie Inflation Reduction Act, administracja Biden-Harris dowiodła, iż wie, w jaki sposób można stymulować inwestycje w nowoczesne technologie i wytwórstwo.
Donald Trump twardo upiera się natomiast przy narzucaniu ceł, co przypomina politykę zastępowania importu, którą w ostatnim pięćdziesięcioleciu bez powodzenia próbowało wdrażać wiele państw Ameryki Łacińskiej. Za tym podejściem zawsze stoi to samo założenie: bariera w postaci zaporowych ceł będzie chronić krajowy przemysł, przynosząc w efekcie wzrost zatrudnienia lub wyższe płace (a może choćby jedno i drugie).
Próbowały tego Meksyk, Argentyna i Brazylia – i wszystkie te kraje zarzuciły tę politykę z tego samego powodu: cła, zamiast wspierać inwestycje i rozwój, pozwalają dobrze usadowionym przedsiębiorstwom osiąść na laurach. Firmy uwolnione od konkurencji nie czują presji na rozwój ani na zwiększenie zatrudnienia. Co więcej, tego rodzaju protekcjonizmowi często towarzyszą inne polityki, które petryfikują zastane struktury przemysłowe. Kilkoro miliarderów może zarobić jeszcze więcej, ale większości ludzi nie wiedzie się dobrze w takim reżimie.
Największe zagrożenie ze strony Trumpa dotyczy demokracji. Wiemy to, bo pamiętamy, iż odmówił uznania swojej porażki w wyborach z 2020 roku, a swoich zwolenników zachęcał do szturmu na Kongres. Podkopywanie demokratycznych instytucji to nie tylko niebezpieczne nadużycie władzy – to także bezpośredni atak na podstawę amerykańskiego dobrobytu.
Kraje rządzone demokratycznie muszą zapewniać zbiorowy dobrobyt, bo gdy się z tego nie wywiązują, daje o sobie znać powszechna frustracja i rozczarowanie demokracją, a polityczna polaryzacja gwałtownie rośnie. Nie ulega też wątpliwości, iż w ostatnich dziesięcioleciach dobrobyt klasy średniej został poważnie nadwątlony – razem z Daronem Acemoğlu piszemy o tym w wydanej niedawno książce Power and Progress. Jednak odpowiedzią na te problemy nie może być próba „zamrożenia” przemysłu i miejsc pracy w ich obecnym stanie. To w najlepszym razie okaże się daremne.
Ameryka powinna robić to, w czym od dawna jest naprawdę dobra: wynajdywać przyszłość, tworzyć dzięki tej wynalazczości wysoko płatne miejsca pracy (dla osób na każdym poziomie wykształcenia), a powstające w ten sposób towary i usługi sprzedawać światu. Nie będzie to możliwe bez silnej demokracji, zdecydowanego wspierania innowacji ani bez rządu wspierającego tworzenie nowych miejsc pracy w całym kraju.
Program Kamali Harris zawiera wszystkie te elementy. Trump oferuje jedynie zdyskredytowany protekcjonizm, który może przynieść bogactwo nielicznym, a skargi wszystkich pozostałych będzie musiał uciszyć.
**
Simon Johnson – były główny ekonomista Międzynarodowego Funduszu Walutowego, wykładowca w MIT Sloan School of Management. Razem z Daronem Acemoğlu i Jamesem A. Robinsonem otrzymał w 2024 roku Nagrodę Banku Szwecji im. Alfreda Nobla w dziedzinie nauk ekonomicznych. Współautor (razem z Daronem Acemoğlu) książki Power and Progress: Our Thousand-Year Struggle Over Technology and Prosperity (PublicAffairs, 2023).
***
Copyright: Project Syndicate, 2024. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożył Marek Jedliński.