– Jednym z moich celów jest rozpoczęcie poważnej dyskusji nad zmianą ustroju Polski na prezydencki, aby uniknąć chaosu kompetencyjnego – mówi w rozmowie z portalem wbijamszpile.pl europoseł Konfederacji, Grzegorz Braun, który w Gdańsku rozpoczął kampanię na prezydenta RP. Z tej okazji postanowiliśmy umówić się wcześniej i porozmawiać z kandydatem na najwyższy urząd w Polsce.
Maciej Naskręt: Dlaczego zdecydował się Pan wybrać właśnie Gdańsk jako miejsce startu swojej kampanii wyborczej na Prezydenta RP?
Grzegorz Braun: Nieprzypadkowo. To w Gdańsku, pięć lat temu, przeszedłem na zawodowstwo polityczne. Wcześniej byłem okazjonalnym reżyserem-dokumentalistą i gawędziarzem, choć z czasem coraz bardziej angażowałem się w życie publiczne. Brałem udział w kampanii prezydenckiej w 2015 roku i tamtego czasu nie muszę się dziś wstydzić – już wtedy przestrzegałem, iż nie poślę Polaków na wojnę ukraińską. Wielu wtedy nie rozumiało, o co chodzi, dziś niestety rozumieją to wszyscy. Nie muszę kasować żadnych tweetów, ani odszczekiwać dawnych słów – wciąż stoję na tym samym stanowisku.
Z Gdańskiem wiąże mnie także kilka etapów działań politycznych. Po kampanii prezydenckiej w 2015 roku wraz ze współpracownikami założyłem organizację społeczną Pobudka (jej program to „Kościół–Szkoła–Strzelnica–Mennica”). W roku 2018 zainicjowaliśmy akt Konfederacji Gietrzwałdzkiej – wtedy uznawany za egzotykę, dziś coraz lepiej rozumiany, zwłaszcza w kontekście zbliżającej się 150. rocznicy objawień gietrzwałdzkich.
W Gdańsku wystartowałem w wyborach uzupełniających na prezydenta miasta i osiągnąłem wynik, który pozwolił „odczarować” Konfederację w sondażach i opinii publicznej. To był punkt wyjścia do kolejnych kampanii – najpierw do Europarlamentu, potem w wyborach do Sejmu. Od tego czasu sporo się zmieniło, ale przez cały czas mam do Gdańska pewien sentyment. Z jednej strony dlatego, iż tutaj toczyły się ważne polityczne bitwy, a z drugiej – ze względów osobistych i rodzinnych.
Powrót do Gdańska jest więc dla mnie okazją, by stanąć w tych samych „blokach startowych” co kiedyś i zaprezentować Polakom jasny, spójny program, tym razem w ramach walki o najwyższy urząd w państwie.
Jeśli uda się Panu zostać Prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej, jaka będzie Pańska pierwsza decyzja w Pałacu Prezydenckim?
Bardzo dziękuję za to pytanie. Trzeba je dziś zadawać śmiało i realnie, bo do maja czy czerwca jeszcze daleka droga i wiele może się zdarzyć, zarówno na scenie krajowej, jak i międzynarodowej.
Gdybym mógł działać jak prezydent Stanów Zjednoczonych, to jednym podpisem skreśliłbym całą agendę zielonego ładu i wycofał Polskę z wielu niekorzystnych traktatów międzynarodowych. Chciałbym definitywnie przeciąć pomysł narzucania nam szkodliwych paktów migracyjnych, chciałbym też „skasować” umowy, które w mojej ocenie narzucają Polsce cudzą wolę i prowadzą nas do utraty suwerenności.
Niestety w Polsce nie ma takich uprawnień prezydenckich jak w USA i sam dekret nie wystarczy. Dlatego jednym z moich celów jest rozpoczęcie poważnej dyskusji nad zmianą ustroju na prezydencki, aby uniknąć chaosu kompetencyjnego między prezydentem, premierem i marszałkiem Sejmu.
W praktyce – gdybym został Prezydentem RP – natychmiast dopominałbym się o egzekwowanie polskiej suwerenności na arenie międzynarodowej. Rozpocząłbym zdecydowane działania w kwestii bezpieczeństwa energetycznego i zaprzestania przepłacania za energię. Zająłbym się także sprawą ekshumacji w Jedwabnem oraz na Wołyniu. W Polsce mamy prawo i obowiązek ustalić prawdę historyczną bez oglądania się na naciski z zewnątrz.
Wskazałbym też wprost na konieczność przyspieszonych wyborów parlamentarnych, gdyby okazało się, iż większość sejmowa nie wyraża woli współpracy w zakresie koniecznych zmian ustrojowych. Zwycięstwo w wyborach prezydenckich mogłoby bowiem zdynamizować scenę polityczną na tyle, iż nowe rozdanie byłoby bardzo prawdopodobne.
Co powiedziałby Pan tym wyborcom, którzy wierzą sondażom i uważają, iż oddanie na Pana głosu to głos zmarnowany?
Doradziłbym, aby wyłączyli telewizor i włączyli myślenie. Trzeba się zdecydować, kto jest za Polską, a kto przeciwko niej. Ja chcę, by moje dzieci były wolnymi ludźmi we własnym kraju, a nie wykonawcami cudzych interesów.
Sondaże to narzędzie, które częściej tworzy rzeczywistość polityczną, niż ją odzwierciedla. Perswazja i manipulacja dominują nad diagnozą. Nie dajmy się w to wciągnąć. Polska potrzebuje realnie niepodległego przywódcy, który będzie myślał tylko o dobru polskich obywateli.
Nie obawia się Pan, iż Pana start w wyborach prezydenckich doprowadzi do rozłamu w Konfederacji?
O którą Konfederację Pan pyta? Współtworzyłem pierwotną Konfederację Wolność i Niepodległość. jeżeli chodzi o obecną „neo-Konfederację”, którą zarządzają „neo-liderzy” – zostawiam to bez komentarza.
Ja nie idę do wyborów, by rozgrywać wewnętrzne konflikty. Prowadzę kampanię pozytywną i nie zamierzam tracić czasu w jałowe przepychanki. Koncentruję się na tym, by dotrzeć z jasnym programem do Polaków. Jestem za pełną niepodległością Polski – w wymiarze gospodarczym, geopolitycznym i kulturowym. Tylko tyle i aż tyle.
Przejdźmy do polityki międzynarodowej. Czy i w jaki sposób powinna się zmienić polska polityka wobec Rosji czy Ukrainy?
Zdecydowanie powinna się zmienić. w tej chwili nie prowadzimy w ogóle polskiej polityki, ale politykę podporządkowaną wytycznym obcych stolic. Na przykład polityka służalczości wobec Ukrainy – to nie jest polska racja stanu.
Polskę, tak jak każde państwo, powinna interesować normalizacja stosunków z sąsiadami: na wschodzie, na zachodzie, z południem i północą. Nie ma dziś żadnego sporu, który kazałby Polakom wkraczać na drogę konfliktu zbrojnego. Dlaczego więc od lat kieruje się nas w stronę wojny?
Trzeba zadbać o bezpieczeństwo i interes narodowy, a nie bezrefleksyjnie finansować niepolskie sprawy. Już dość pieniędzy wyprowadzono z kieszeni Polaków na wojny i działania, które nie są naszą odpowiedzialnością, a często wcale nie służą naszym obywatelom.
Andrzej Duda, który zabiega o sprawy ukraińskie, zamiast o sprawy polskie, nie jest polskim prezydentem – to jest zdrajca. o ile ktoś całe wojsko polskie i cały naród uczynił płatnikiem cudzych wojen, to działa na szkodę państwa.
Skoro mowa o relacjach z Ukrainą, nie sposób pominąć sprawy Wołynia. Jak Grzegorz Braun rozwiązałby ten trudny temat?
Tylko i wyłącznie na drodze dyplomatycznej, ale z wyraźnie postawionym interesem narodowym Polski. Gdyby Warszawa okazała odrobinę asertywności, np. w kwestii zamknięcia dla pewnych lotów wojskowych pasa startowego w Jasionce, od razu zobaczylibyśmy gotowość strony ukraińskiej do rozmów. W polityce międzynarodowej nie ma sentymentów, są interesy.
Trzeba jasno powiedzieć: pamięć i godny pochówek ofiar Wołynia to fundament normalnych relacji. o ile ciągle nie możemy przeprowadzić ekshumacji, o ile strona ukraińska wznosi pomniki zbrodniarzom, to trudno mówić o rzeczywistym pojednaniu. Tu potrzeba twardego stanowiska i wyraźnego komunikatu, iż bez uszanowania polskiej wrażliwości historycznej nie ma mowy o dalszej współpracy.
Wielokrotnie był Pan krytykowany, jako Grzegorz Braun, za wyraziste gesty i wypowiedzi – na przykład, gdy krytykował Pan świętowanie Chanuki w Sejmie albo wzywał do modlitwy za ofiary konfliktu w Strefie Gazy po stronie Palestyńskiej. Nigdy nie pomyślał Pan, iż może to jednak za ostro?
Często słyszę, iż „może posunąłem się za daleko” – ale pytam: co by było, gdybym przeszedł obojętnie wobec tych spraw? Gdy ktoś pluje na polską tradycję i symbole, nie można udawać, iż „to tylko deszcz pada”.
Jeżeli w centralnym punkcie władzy ustawodawczej w Polsce organizuje się obce ceremonie i pokazuje manifestacje talmudycznego rasizmu, to nie mogę być bierny. Tak samo, gdy zabijani są niewinni ludzie w Gazie – trudno stać z boku. Polityka to nie jest konkurs na sympatię wszystkich mediów – trzeba reagować choćby wtedy, gdy to niewygodne czy niepoprawne politycznie.
Słyszał Pan zapewne, iż prezes Trybunału Konstytucyjnego złożył zawiadomienie do prokuratury w sprawie rzekomego „zamachu stanu”. Mamy w Polsce zamach stanu?
W Polsce od lat mamy permanentne łamanie praw i wolności obywatelskich. Kolejne ekipy prowadzą do faktycznej destrukcji państwa. Mieliśmy zamordyzm sanitarny, nakazy, zakazy, zamykanie ludzi w domach, nadmiarowe zgony, a teraz obciążani jesteśmy kosztami cudzej wojny.
W kwestii zarzutu „zamachu stanu” w obszarze wymiaru sprawiedliwości – to nic innego jak konsekwencja trwających od dawna politycznych przepychanek. Rządzący stworzyli dualizm władzy sądowniczej: mamy sędziów „starych” i „nowych”, którzy wzajemnie się nie uznają. Ta patologia to skutek działań politycznych ugrupowań, które lata temu postanowiły upartyjnić sądownictwo.
Dziś prezes Trybunału Konstytucyjnego zgłasza sprawę do prokuratury, a prokuratura zamiast działać – milczy. W mojej ocenie to dowód na to, iż prawo i sprawiedliwość (w sensie wartości, nie partii) zostały w Polsce zepchnięte na margines i wymagają naprawy ustrojowej.
Panie Pośle, porozmawiajmy jeszcze o nowym ambasadorze USA w Polsce – panu Thomasie Rose. To były redaktor jednego z ważnych mediów amerykańskich, określający się mianem konserwatysty i jednocześnie ortodoksyjnego żyda. Jak Pan ocenia taką nominację?
W mojej ocenie to element wyraźnej, wyrachowanej polityki amerykańskiej, która obsadza w Warszawie swoich „gubernatorów” – przedstawicieli wpływowych środowisk. jeżeli ktoś jest jednocześnie szefem dużego ośrodka medialnego i deklaruje mocne zaangażowanie religijno-etniczne, prawdopodobnie przybędzie tu, by skutecznie reprezentować nie tylko interes Stanów Zjednoczonych, ale także interes środowisk żydowskich.
To, niestety, wróży kontynuację tematu roszczeń żydowskich i antypolskiej polityki historycznej. Jestem jedynym kandydatem na Prezydenta, który od początku mówił jasno: ustawa 447, wypływająca z amerykańskich kręgów, i roszczenia wobec Polski to realne zagrożenie. o ile ambasador Rose zechce realizować takie postulaty, musimy reagować stanowczo i asertywnie. A jeżeli w żaden sposób nie będzie w stanie okazać Polsce szacunku – pozostanie mu wrócić, skąd przybył.
Na zakończenie: jeżeli nie uda się Panu wejść do drugiej tury wyborów, na kogo przekaże Pan swoje głosy?
To pytanie jest dla mnie bezprzedmiotowe. Nie staję do wyborów dla zabawy ani „na próbę”. Ja idę po zwycięstwo, walczę o niepodległość Polski. I, mówię to bez satysfakcji, jestem w tej kategorii praktycznie bezkonkurencyjny.
Wszyscy inni kandydaci co najwyżej chcą „utrzymywać” tę fikcyjną suwerenność; ja mówię jasno: trzeba ją odzyskać. Który z moich kontrkandydatów odważy się chociażby zaprotestować przeciwko terenowej eksterytorialności Muzeum Auschwitz-Birkenau czy fałszywej polityce historycznej uderzającej w Polskę? Który z nich deklaruje wprost chęć normalizacji relacji z wszystkimi sąsiadami, w tym z Rosją i Białorusią, zamiast dalszego podsycania konfliktów i przepłacania za energię?
Dlatego nie rozważam scenariusza „przekazania głosów” – idę po to, żeby wygrać i przeprowadzić realne zmiany.
Dziękuję Panu za rozmowę.
Dziękuję. Szczęść Boże i do zobaczenia.
mn