Kiedy Jarosław Kaczyński zawiesza kolejnych działaczy własnej partii, widać, iż coś pękło. Nie w opozycji, nie w mediach, ale wewnątrz samego PiS-u. Afera wokół sprzedaży ziemi pod Centralny Port Komunikacyjny staje się czymś więcej niż kolejną aferą gruntową. To symboliczny moment, w którym partia władzy z lat 2015–2023 zaczyna się po prostu sypać od środka.
W poniedziałek po południu rzecznik PiS Rafał Bochenek ogłosił, iż decyzją prezesa Jarosława Kaczyńskiego z partii zawieszeni zostali: były minister rolnictwa Robert Telus, były wiceszef resortu Rafał Romanowski i były szef Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa Waldemar Humięcki. We wtorek do tego grona dołączył Jerzy Wal, były zastępca dyrektora warszawskiego oddziału KOWR.
„Prezes Kaczyński zdecydował o zawieszeniu kolejnej osoby – Jerzego Wala – do czasu pełnego wyjaśnienia sprawy” – poinformował Bochenek. Słowo „wyjaśnienia” brzmi tu jak zaklęcie, ale coraz mniej przypomina realny plan działania. Bo gdy z partii trzeba usuwać ludzi, którzy jeszcze rok temu byli lojalnymi żołnierzami „dobrej zmiany”, trudno mówić o incydencie. To raczej dowód na rozkład dyscypliny i na to, iż system oparty na zaufaniu do „swoich” zaczął zjadać własny ogon.
Źródłem skandalu jest transakcja z 2023 roku: sprzedaż 160 hektarów ziemi przez Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa firmie Dawtona, której wiceprezes, Piotr Wielgomas, miał zapłacić 22,8 mln zł. Problem w tym, iż działka leży dokładnie na trasie planowanej kolei dużych prędkości do CPK.
Jak doniosła Wirtualna Polska, wartość terenu po realizacji inwestycji może wzrosnąć choćby kilkunastokrotnie – do około 400 milionów złotych. „Sprzedano ją za 22,8 mln zł. Niebawem może być warta choćby 400 mln” – czytamy w artykule. To nie tylko biznesowy majstersztyk, ale i dowód, iż państwo PiS działało jak mechanizm precyzyjnie nastawiony na transfer publicznego majątku w prywatne ręce.
Co gorsza, jeszcze w 2021 roku Wody Polskie informowały, iż na terenie działki znajduje się „ciek naturalny, który należy traktować jako śródlądowe wody płynące, (…) które nie podlegają obrotowi cywilnoprawnemu”. Innymi słowy – państwowy grunt, którego sprzedać nie wolno, został sprzedany.
Według ustaleń dziennikarzy, spółka CPK miała wcześniej alarmować o podejrzanej transakcji. Kiedy wreszcie wystąpiła do KOWR o przekazanie działki potrzebnej do inwestycji, usłyszała, że… KOWR już jej nie posiada. To brzmi jak groteskowa scena z filmu o absurdach PRL-u, ale wydarzyło się w państwie, które przez osiem lat chwaliło się „porządkiem” i „uczciwością”. Że wiceminister Telus odwiedzał firmę Dawtona jeszcze przed finalizacją transakcji – to już tylko smutny szczegół w układance, w której państwo i prywatny interes zlały się w jedno.
Reakcja Kaczyńskiego – błyskawiczne zawieszenia – jest próbą gaszenia pożaru benzyną. Bo im więcej nazwisk pada, tym bardziej widać, iż nie chodzi o „jednostkowy błąd”, ale o system, który przez lata żył z przekonania o własnej bezkarności.
„Dobra zmiana” miała być ruchem moralnej odnowy. Dziś przypomina raczej książkowy przykład moralnego bankructwa. Kiedyś PiS oskarżał innych o „układ”, dziś sam musi tłumaczyć się z tego, jak jego ludzie sprzedawali państwową ziemię wprost pod inwestycję wartą miliardy.
W ostatnich tygodniach Jarosław Kaczyński coraz częściej przypomina generała, który nie dowodzi już armią, ale strzępem oddziałów. Afera CPK to nie tylko kłopot wizerunkowy. To sygnał, iż wewnętrzny mechanizm lojalności i strachu przestał działać.
Jeszcze niedawno PiS potrafił każde oskarżenie zbyć słowem „atak polityczny”. Dziś milczy, a jego rzecznik recytuje formuły o „pełnym wyjaśnieniu sprawy”. Ale Polacy wiedzą już swoje: iż partia, która miała budować wielkie inwestycje narodowe, nie potrafi choćby uczciwie sprzedać kawałka ziemi.
Jak napisał jeden z komentatorów: „CPK miał być symbolem nowoczesnej Polski. Dziś jest pomnikiem upadku partii, która nie rozróżniała państwa od własnego biura. ”

10 godzin temu















