Nowe napięcie w relacjach transatlantyckich ujawniło się tam, gdzie najmniej się go spodziewano — w technicznych rozmowach o przyszłości żeglugi. Relacje z londyńskich negocjacji pokazują, jak polityka klimatyczna stała się polem twardej gry o globalną władzę.
To miało być jedno z najważniejszych posiedzeń w historii globalnej polityki klimatycznej. W siedzibie Międzynarodowej Organizacji Morskiej (IMO) w Londynie dyplomaci z całego świata mieli przyjąć tzw. Strategie Zerowej Emisji (ang. Net Zero Framework) – projekt, który wprowadzałby opłatę węglową dla statków handlowych. Zamiast porozumienia świat zobaczył jednak coś zupełnie innego: otwartą konfrontację, groźby i presję, jakiej w tym gmachu nie widziano od dekad.
Według relacji kilkunastu dyplomatów i obserwatorów, przedstawiciele administracji Donalda Trumpa, posunęli się do bezprecedensowych metod, by zablokować inicjatywę popieraną przez Europę. W grę wchodziły nie tylko groźby handlowe, ale także osobiste ultimata wobec poszczególnych negocjatorów.
— Nasi negocjatorzy nigdy wcześniej nie spotkali się z czymś takim w żadnych rozmowach międzynarodowych — powiedział jeden z europejskich urzędników.
Groźby przy kawie i ultimata zza Atlantyku
Podczas kuluarowych rozmów, w przerwach między sesjami plenarnymi, amerykańscy wysłannicy mieli ostrzegać delegatów z państw Afryki, Azji i Pacyfiku, iż poparcie europejskiej propozycji może mieć „konkretne konsekwencje”.
Według relacji świadków, przedstawiciele USA sugerowali, iż dyplomaci i ich rodziny mogą stracić wizy wjazdowe, a państwa, które zagłosują „nie po myśli Waszyngtonu”, zapłacą cło lub opłaty portowe.
— To jak radzenie sobie z mafią — wspominał jeden z uczestników rozmów, cytowany przez Financial Times. — To taktyka chuligana. Nie muszą ci mówić dokładnie, co ci zrobią, wystarczy, iż jasno dadzą do zrozumienia, iż poniesiesz konsekwencje. —
Niektórych europejskich negocjatorów wezwano choćby do ambasady USA w Londynie. Tam mieli usłyszeć, iż jeżeli nie zmienią stanowiska, „biznes może ucierpieć, a rodziny będą miały problemy z wizami”. Dla unijnych dyplomatów – przyzwyczajonych do długich, ale przewidywalnych rozmów technicznych – był to szok.
Trump vs. klimat
Trump, od początku kadencji sceptyczny wobec inicjatyw klimatycznych, określił plan wprowadzenia globalnego podatku od emisji z żeglugi mianem „zielonego oszustwa” i „kolejnego ataku biurokratów ONZ na amerykański przemysł”. Publicznie zapowiedział, iż „nie pozwoli, by amerykańscy armatorzy płacili za cudze ideologie”.
W praktyce oznaczało to próbę rozbicia europejskiego frontu poparcia dla reformy. Udało się tylko częściowo – w ostatniej chwili z linii Brukseli wyłamały się dwa państwa: Grecja i Cypr. Ateny, posiadające jedną z największych flot handlowych świata, tłumaczyły później, iż decyzję podjęły „niezależnie od presji amerykańskiej”.
Jednak rezultat był jednoznaczny: głosowanie zakończyło się odroczeniem decyzji o rok – co wielu obserwatorów uznało za de facto pogrzeb całej inicjatywy.
Nowy styl dyplomacji – stary cel
W kuluarach mówi się, iż tak agresywny styl negocjacji to nie incydent, ale świadomy element strategii Trumpa.
— W bardzo krótkiej perspektywie może to zadziałać, ale w perspektywie średnioterminowej zwiększa to ryzyko, iż kraje spoza USA dojdą do wniosku, iż nie są w stanie współpracować z USA i będą zawierać między sobą niezależne porozumienia, które po prostu nie będą działać w USA — zaznaczył Creon Butler, szef globalnej gospodarki w Chatham House.
Europejscy urzędnicy widzą w tym groźny precedens i zagrożenie dla całego ładu stworzonego przez Amerykanów i ONZ.
— Kiedy zagrażasz państwom, podważasz istotę i funkcjonowanie multilateralizmu, jaki narodził się po II wojnie światowej — dodał Christiaan De Beukelaer, starszy wykładowca zajmujący się polityką klimatyczną i transportu morskiego na Uniwersytecie w Melbourne.
Efekt domina w relacjach transatlantyckich
W Brukseli nastroje są mieszane: z jednej strony niechęć do eskalacji z Waszyngtonem, z drugiej – świadomość, iż milczenie oznacza akceptację nowej normy. Komisja Europejska analizuje, jak chronić swoich negocjatorów i zapewnić im bezpieczeństwo w kolejnych rundach rozmów klimatycznych.
Tymczasem w IMO trwa impas. Techniczne prace nad ramami „Net Zero Framework” niby się toczą, ale choćby ich uczestnicy przyznają, iż dopóki w Białym Domu rządzi Trump, trudno mówić o realnym postępie.
Londyński kryzys w IMO to coś więcej niż kłótnia o podatek węglowy. To test dla przyszłości globalnego porządku – czy świat pozostało zdolny do wspólnego działania wobec zagrożeń, które nie znają granic.
Na razie wygląda na to, iż klimat przegrał z geopolityką, a zastraszanie – z dyplomacją. I iż w XXI wieku zielona transformacja może być nie tylko kwestią technologii, ale i odwagi.

2 godzin temu






