Granice absurdu. Jak Nawrocki na to wpadł?

7 godzin temu
Zdjęcie: Nawrocki


Wystąpienie prezydenta Karola Nawrockiego podczas obchodów Narodowego Dnia Zwycięskiego Powstania Wielkopolskiego miało być – przynajmniej w założeniu – uroczystą refleksją nad historią. Stało się jednak czymś zupełnie innym: politycznym detonatorem, który uruchomił falę krytyki obejmującą niemal całe spektrum demokratycznej sceny politycznej. Powód jest prosty: sugestia, iż dziś zagrożona jest zachodnia granica Polski, została uznana za nieodpowiedzialną, wewnętrznie sprzeczną i groźną w skutkach.

Nawrocki, odwołując się do symboliki Powstania Wielkopolskiego, mówił o Polsce „otwartej na Zachód, ale gotowej do obrony także zachodniej granicy Rzeczypospolitej”. W realiach XXI wieku, przy członkostwie w NATO i Unii Europejskiej, zabrzmiało to jak polityczna fantasmagoria. Co gorsza – była to fantasmagoria wygłoszona z prezydenckiej mównicy, w momencie wymagającym odpowiedzialności i precyzji.

Skala oburzenia pokazuje, iż Nawrocki przekroczył granicę, za którą kończy się „różnica interpretacji”, a zaczyna kompromitacja. Marcin Kierwiński zwrócił uwagę na jaskrawą sprzeczność w działaniach i słowach prezydenta. „W Wigilię Prezydent Nawrocki był na wschodniej granicy u funkcjonariuszy i żołnierzy jej strzegących. Wczoraj w Poznaniu radośnie uznał, iż zagrożona jest jednak granica zachodnia. Jak mu się to łączy? Bóg raczy wiedzieć…” – napisał Kierwiński. To zdanie, choć ironiczne, oddaje dezorientację, jaką prezydent wywołał choćby wśród ludzi przyzwyczajonych do ostrych politycznych sporów.

Jeszcze dalej poszedł Tomasz Siemoniak, który przypomniał rzecz fundamentalną, a zarazem brutalnie prostą: „Polska z Zachodem to niepodległość, demokracja, praworządność i wolny rynek. Nasze marzenie do 1989 i nasz fundament później. Z naszym NATO i naszą Unią Europejską. Wybór jest oczywisty. Tylko Zachód”. W tej wypowiedzi nie ma miejsca na historyczne półcienie czy metafory – jest jasna deklaracja, gdzie leży polska racja stanu.

Krytyka nie ogranicza się jednak do merytorycznych argumentów. Adam Szłapka wskazał na polityczne zaplecze tej narracji, pisząc wprost: „Dziś oni wszyscy mówią to, co dyktuje im Braun. O tym jest ten wybór”. To już nie tylko zarzut niekompetencji, ale sugestia, iż prezydent – świadomie lub nie – wpisuje się w antyzachodnią, skrajną narrację, która marginalizuje Polskę i podważa jej sojusze.

W tym sensie Nawrocki znalazł się w wyjątkowo złym momencie historii. Gdy za wschodnią granicą trwa wojna, a bezpieczeństwo Europy zależy od jedności Zachodu, polski prezydent snuje opowieści, które brzmią jak echo ideologicznych obsesji, a nie jak głos głowy państwa. Powoływanie się na Powstanie Wielkopolskie – symbol pragmatyzmu, pracy organicznej i racjonalnego działania – tylko pogłębia absurd tej narracji.

Najbardziej uderzające jest to, iż krytyka płynie dziś „ze wszystkich stron”. Od ministrów odpowiedzialnych za bezpieczeństwo, przez dyplomację, po rzeczników rządu. To rzadki moment, gdy polityczny konsensus rodzi się nie wokół projektu, ale wokół sprzeciwu wobec jednej wypowiedzi. I to powinno dać prezydentowi do myślenia.

Jeśli Nawrocki chciał uchodzić za strażnika narodowej pamięci, to w Poznaniu pokazał coś przeciwnego: skłonność do instrumentalizacji historii i chaosu w myśleniu o bezpieczeństwie. W czasach próby Polska potrzebuje prezydenta, który łączy, uspokaja i precyzyjnie nazywa zagrożenia. Tymczasem otrzymała polityka, który potrafi jednego dnia wskazywać wschód, a drugiego straszyć zachodem – i nie umie wyjaśnić, dlaczego.

Idź do oryginalnego materiału