Granica hipokryzji. Sasin znów krzyczy, by zagłuszyć własne błędy

3 godzin temu
Zdjęcie: Sasin


Były wicepremier znowu na barykadach – tym razem w obronie granic, które sam wcześniej otwierał. Jacek Sasin straszy migrantami, Brukselą i Tuskiem, jakby zapomniał, iż to za jego rządów Polska stała się jednym z liderów imigracji zarobkowej w Europie. Dziś nie broni już państwa, tylko własnej narracji – pełnej patosu, lęku i politycznego rozgrzeszenia.

„To czas, by wspólnie przeciwstawić się fatalnej polityce migracyjnej rządu Donalda Tuska oraz unijnym planom przymusowej relokacji, a nie atakować się nawzajem” – napisał Jacek Sasin, jak zwykle z pełnym patosu przekonaniem, iż mówi w imieniu narodu. Brzmi dumnie, gdyby nie to, iż z ust byłego wicepremiera i autora słynnych „wyborów kopertowych” brzmi raczej jak kiepski żart.

Sasin, dziś samozwańczy obrońca polskich granic, przez lata był jednym z architektów polityki, która faktycznie otworzyła Polskę na imigrację zarobkową – często bez żadnej realnej kontroli. Teraz, gdy stracił wpływy i resorty, odnalazł w sobie duszę trybuna ludowego, walczącego z „paktami migracyjnymi” i „unijnymi planami przymusu”. To klasyczny przypadek politycznej amnezji: człowiek, który sam wpuszczał, dziś krzyczy o zamykaniu.

Sasin zapewnia, iż rząd PiS „nigdy nie zgodził się na przymusową relokację migrantów” i iż „Polska przyjmowała tylko sprawdzonych pracowników z Ukrainy, Białorusi i Gruzji”. Trudno nie zauważyć, iż to samo zdanie można przeczytać w niemal każdym komunikacie rządu PiS z lat 2018–2023. Problem w tym, iż dane temu przeczą. Według raportów Straży Granicznej, tylko w 2022 roku liczba zezwoleń na pracę dla cudzoziemców wzrosła o ponad 300% w porównaniu z początkiem rządów PiS, a setki tysięcy z nich pochodziły z Azji – m.in. z Indii, Nepalu, Filipin czy Bangladeszu.

Nie mówimy tu o „kilku specjalistach”. To była masowa imigracja ekonomiczna, prowadzona po cichu, bez strategii i bez społecznej debaty. A jednak dziś Sasin udaje zaskoczonego i mówi o „płonącym systemie bezpieczeństwa”. Jakby sam nie stał z kanistrem benzyny u jego podstaw. To zabawne, iż były szef Ministerstwa Aktywów Państwowych – człowiek, który nadzorował spółki energetyczne, kopalnie i państwowe miliardy – dziś kreuje się na eksperta od polityki migracyjnej. To jakby kierowca, który spowodował karambol, instruował teraz ratowników, jak ratować ofiary.

„To nie jest lekarstwo, to trucizna dla polskiego wymiaru sprawiedliwości” – mówił niedawno o działaniach Waldemara Żurka. Teraz to samo słowo – „trucizna” – kieruje pod adresem Brukseli i Tuska. Sasin ma jeden styl: mówić głośno, groźnie i zawsze o kimś innym. Winni są unijni biurokraci, Niemcy, Tusk, czasem choćby Bosak. Nigdy on.

Tymczasem prawdziwą trucizną jest właśnie ten język – pełen lęku, nieufności i fałszywego patriotyzmu. To toksyna, która ma jedną funkcję: utrzymać elektorat w stanie permanentnego oblężenia.

Podczas gdy Waldemar Żurek w Brukseli tłumaczył, iż Polska wraca na tory praworządności, Sasin – już z pozycji opozycji – wylewa kolejne wiadra populizmu.
Żurek mówi o „odpowiedzialności wobec prawa i obywateli”, o konieczności odbudowy instytucji, które przez lata działały na rozkaz polityków. Sasin – o „suwerenności” i „obronie polskich granic przed Brukselą”.

Ale to nie Bruksela rozmontowała zaufanie do państwa, tylko ludzie tacy jak on: ministrowie, którzy wydawali setki milionów bez rozliczenia, wprowadzali chaos legislacyjny i tworzyli atmosferę pogardy wobec wszystkiego, co europejskie.
Gdy dziś Żurek buduje mosty, Sasin chce palić je w imię patriotyzmu. Bo łatwiej podpalić, niż naprawić.

Sasin próbuje grać na emocjach, cytując swoje własne heroiczne wezwania: „To czas, by wspólnie przeciwstawić się fatalnej polityce migracyjnej rządu Donalda Tuska.”

Ale to nie apel, tylko desperacja. W PiS-ie zaczyna się wyścig o rolę „patriotycznego głosu w opozycji”. Sasin chce być głośniejszy od Błaszczaka i bardziej antyunijny od Ziobry. Problem w tym, iż jego słowa są już bez znaczenia. Bo gdy był u władzy, nie zrobił nic, by naprawić system. Teraz, gdy zabrano mu mikrofon ministerialny, mówi jeszcze głośniej – jakby sam siebie próbował przekonać, iż wciąż ma wpływ.

Sasin mówi, iż „nie wolno rozbijać obozu patriotycznego”. Ale ten obóz rozpadł się już dawno – rozbity przez własną arogancję i niekompetencję.
Żurek, którego Sasin nazywa „trucizną”, reprezentuje coś, czego tamten obóz nigdy nie zrozumiał: państwo prawa, które nie potrzebuje krzyku, by działać.

I może właśnie dlatego Sasin krzyczy coraz głośniej – bo wie, iż jego czas naprawdę minął.

Idź do oryginalnego materiału