Graban: Czy antykolonializm na trwale wrośnie w nurt polskiej refleksji prawicowej?

6 miesięcy temu

Nie do końca sobie jeszcze chyba zdajemy sprawę, jak głębokiego przewartościowania doznała polska myśl polityczna, a zwłaszcza jej prawicowa część, pod wpływem wydarzeń określanych mianem rosyjskiej agresji na Ukrainę z 24 lutego 2022 roku. Jeden z kierunków transformacji opisał Tomasz Terlikowski w książce „Czy konserwatyzm ma przyszłość? Koniec Europy, jaką znamy” wpisując się w modną ostatnio preferencję na rzecz przewartościowania podstaw polskiej szkoły geopolitycznej oraz liberalizacji i złagodzenia, zbyt surowych, jak twierdzi autor, wymagań światopoglądowych prawicowego credo. Umówmy się jednak, iż Terlikowski nie wszystkich przekonał na prawicy i jego koncepcjami nie będziemy się tutaj zajmować.

Skupię się na innym nurcie, który ulokowany jest na antypodach stanowiska polskiego publicysty. Interesować mnie będzie wzrost przychylnych stanowisk względem antykolonializmu wśród współczesnych konserwatystów, narodowców bądź identytarystów. Nie wszyscy się oczywiście zgadzają z nurtem antykolonialnym na prawicy, a zwłaszcza anglosascy neokonserwatyści, czego przykładem może być ruch History Reclaimed na Uniwersytecie w Cambridge.

Generalnie jednak z rosnącą rezerwą zaczyna się podchodzić do polityki atlantyckiej USA i ich akolitów. Hasła o pokoju, demokracji, tolerancji i prawach człowieka postrzega się jako pełne hipokryzji. Demaskuje się rzeczywiste intencje tych ośrodków, związane z chęcią poszerzania wpływów politycznych na świecie nie tylko kosztem tzw. „peryferii” ale także państw kontynentalnej Europy. Uczestnikami procesu są wielkie globalne korporacje i jej kapłani w rodzaju Billa Gatesa, George’a Sorosa czy Elona Muska, żywo zainteresowani uczynieniem z reszty świata środowisk wasalnych za pośrednictwem udoskonalanych narzędzi socjotechnicznych i massmediów, choć nie bez znaczenia są też intencje światopoglądowe związane z rządami liberalnego permisywizmu, ekologizmu czy – co szczególnie brzmi złowieszczo – sztucznej inteligencji.

To bardzo interesujące zagadnienie, gdyż jak dotychczas dyskurs antykolonialny bądź antyimperialny był raczej domeną lewicy, zwłaszcza, iż posiadał duże związki z ideologią marksistowską czy też popularną niegdyś w Ameryce Łacińskiej teologią wyzwolenia. Na powyższe akcenty wyczuleni byli zwłaszcza Polacy.

Wszyscy pamiętamy, jak z wypiekami na twarzach towarzyszyliśmy polskiemu papieżowi gdy podczas wizyty w Nikaragui w marcu 1983 roku już na lotnisku publicznie napominał ks. Ernesto Cardenala, ministra kultury w rządzie sandinistów. Zdjęcie, na którym widać polityka i duchownego w jednym, klęczącego przed rozzłoszczonym i grożącym palcem papieżem, przeszło do historii i stało się symbolem stosunku Jana Pawła II do teologii wyzwolenia.

Identyfikowaliśmy się z tym stanowiskiem, choć chyba niewielką mieliśmy wiedzę na temat rzeczywistych kulis całej sytuacji naznaczonych złożoną historią kontynentu Ameryki Łacińskiej i rolą kolonializmu i imperializmu Europy Zachodniej, a później USA poczynając od odkrycia Nowego Świata przez Kolumba, a kończąc na polityce poszerzania wpływów narodów miłujących pokój i demokrację w Azji, Europie Środkowo-Wschodniej i Ameryce Łacińskiej w XX wieku. W artykule skupiam się głównie na wątku latynoamerykańskim. Ameryka Łacińska na przełomie XIX i XX wieku, stała się kolonią swego północnoamerykańskiego sąsiada dysponującego całym arsenałem współczesnych środków do tradycyjnej już grabieży: stymulowane i zdradzane rewolucje, tworzenie rządów dyktatorskich, trusty i monopole, penetracja kapitału i wreszcie sztuczne wywoływanie konfliktów pomiędzy jej poszczególnymi krajami w celu osłabienia ich spójności wewnętrznej.

W przeciwieństwie do Jana Pawła II obecny papież Franciszek choć krytykowany na prawicy za odstępstwa doktrynalne, dobrze rozumie powyższe niuanse, a w sądach na temat aktualnej sytuacji międzynarodowej zajmuje stanowisko dość odważne i nieprzejednane. Wielokrotnie w wywiadach sceptycznie oceniał skuteczność interwencji amerykańskich realizowanych na przestrzeni XIX i XX wieku zarzucając im ahistoryczność i próby przeszczepiania zachodniej demokracji na grunt kulturowo odmienny bez rozpoznania specyfiki obszaru. To refleksja zbieżna zarówno ze stanowiskiem europejskiej myśli konserwatywnej (Hume, Burke), jak też azjatyckiej, konfucjańskiej filozofii kontekstowej. Trudno nie zgodzić się z powyższymi opiniami, gdyż jest już na ten temat spora literatura zarówno z dziedziny ekonomii, socjologii, jak i stosunków międzynarodowych odwołująca się do psychologii społecznej, kultury i poczucia godności.

Stanowisko Franciszka nie jest zresztą przypadkowe. Jako syn ziemi argentyńskiej, wychowany na literaturze latynoamerykańskiej (np. książka „Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej” z 1977 roku) niejednokrotnie na własnej skórze miał okazję doświadczyć co oznaczają brutalne interwencje Waszyngtonu. Nic dziwnego, iż wśród przyczyn tragedii z 24 lutego 2023 roku wymienił „NATO szczekające u drzwi Rosji”, co polska opinia publiczna o odcieniu patriotycznym skwitowała jednoznacznie jako: „naiwność”, „nieporadność i infantylizm polityczny”, „nieprzygotowanie”, „lapsus”, „dno”. Czy to jednak przypadkiem polska opinia publiczna, a także cała polska klasa polityczna, w tym niestety także ta tzw. prawicowa nie zachowuje się cokolwiek infantylnie? Czy przypadkiem nie sięga dna?

Zgodnie z definicją słownikową kolonializm to polityka państw rozwiniętych gospodarczo polegająca na utrzymywaniu w zależności politycznej i ekonomicznej państw słabo rozwiniętych oraz wykorzystywaniu ich zasobów ludzkich i surowcowych. Posiada on nierozerwalny związek z odkryciami geograficznymi i dokonanym później podziałem globu ziemskiego między mocarstwa kolonialne.

Nie sięgając jednak zbyt daleko wstecz i skupiając się wyłącznie na Ameryce Łacińskiej, interwencje zbrojne USA poczynając od XX wieku obejmują długą listę. Są na niej m.in. Argentyna, Peru, Meksyk, Wenezuela, Honduras, Panama, Dominikana, Kuba, Nikaragua, Haiti, Grenada, Kostaryka, Gwatemala, Puerto Ricko, Boliwia, Chile, Trynidad, Ekwador, a ofiary liczone są w miliony osób. Sama operacja w Panamie z 1989 roku pochłonęła życie dziesiątków tysięcy cywili. Miłujący pokój, demokrację i wolność zaatakowali wówczas ludność cywilną, lotniska i koszary wojskowe.

Polscy konserwatyści i konserwatywni liberałowie (zwłaszcza ci o nachyleniu korwinistycznym) sympatyzują jednak z gen Augusto Pinochetem i jego zamachem stanu dokonanym w 1973 roku w stolicy Chile. Dyktator realizował hołubione u nas reformy wolnorynkowe związane z prywatyzacją gospodarki i jej otwarciem na zagranicznych inwestorów. Tajemnicą poliszynela jest, iż zamach ten wspierany był przez amerykańskie służby wywiadowcze CIA, a celem tajnej operacji „Track Two” było doprowadzenie do przewrotu politycznego chilijskimi rękoma, bez ujawniania roli USA, które oczywiście nie mogły oficjalnie mieć nic wspólnego z krwawym dyktatorem i zamachem na demokrację.

Ponadto amerykańscy ekonomiści liberalni tzw. „chicago boys” doradzali (nieoficjalnie oczywiście) chilijskiemu dyktatorowi. Od końca lat 40. XX wieku Chile należało do najważniejszych partnerów gospodarczych Stanów Zjednoczonych w Ameryce Łacińskiej. Bogate złoża surowców mineralnych stanowiły przystań dla wielu amerykańskich firm z sektora wydobywczego i energetycznego. Amerykanie nie mogli sobie pozwolić na stracenie tych wpływów, a rządy Salvadora Allende i jego polityka gospodarcza polegająca na nacjonalizacji przemysłu stwarzały zagrożenie, iż Chile podążą drogą Kuby i wybiją się na niezależność. Oliwy do ognia dolało nawiązanie stosunków dyplomatycznych między Chile a Chinami.

Stąd dzisiaj pojawiają się na prawicy opinie, iż Pinochet był jedynie amerykańską marionetką, umożliwiając penetrację chilijskiej gospodarki przez amerykański kapitał, przyczyniając się przy okazji do niebotycznego rozwarstwienia społecznego oraz biedy. Przede wszystkim jednak rozpatrując historię Chile przez pryzmat logiki antykolonialnej, to Allende choć komunizujący socjalista i w dodatku polityk dość naiwny w swojej „szlachetności”, jawi się tym, który próbował – nieporadnie, bo nieporadnie – prowadzić politykę suwerenności i zrywania z zależnością kolonialną, Pinochet zaś choć skuteczny jeszcze bardziej pogłębił i przypieczętował zależności wasalne Chile względem Zachodu i międzynarodowej finansjery.

Pisząc powyższe słowa zdaję sobie sprawę, iż aktualny kontekst historyczny jest odmienny od lat 60-tych czy 70-tych XX wieku, kiedy to amerykańskie interwencje, choć krwawe i buńczuczne, jak zwracaliśmy uwagę, motywowane były rzeczywistym zagrożeniem, rozlania się kubańskiej, a także chilijskiej rewolucji na cały kontynent, zwłaszcza iż kolejnymi celami proklamowanych przez Moskwę „wojen wyzwoleńczych” miały być Wenezuela, Kolumbia, Gwatemala, Honduras, Paragwaj, Haiti. Usprawiedliwia to amerykańskie motywacje w ujęciu historycznym, co nie zmienia faktu, iż przyczyniły się one do szeregu zjawisk negatywnych.

Problem zależności kolonialnych Ameryki Południowej można też rozpatrywać przez pryzmat filozofii. Jak to pokazuje gdańska znawczyni filozofii kręgu hiszpańskojęzycznego w książce „Kartezjusz i kanibale” szczególnie groźnie brzmią oświeceniowe ustępy europejskiego projektu nowoczesności naznaczone doświadczeniem podboju, wykluczenia i podporządkowania w myśl dychotomii centrum-peryferie. Podszyta oświeceniową pychą wiara w postęp w uprzywilejowanej pozycji stawiała rzekomo racjonalnego człowieka Zachodu nadając mu nieograniczone uprawnienia do władzy nad światem. Jak zauważa francuska intelektualistka Chantal Delsol krytyka powyższego rozumowania zawarta na kartach współczesnej literatury latynoamerykańskiej i azjatyckiej, wykazuje zbieżność z europejską myślą konserwatywną XIX wieku (Edmund Burke, Joseph de Maistre, Rene de la Tour du Pin) krytykującą oświecenie i nowoczesne koncepcje praw jednostkowych za ich abstrakcyjny i wyzwolony z kontekstu historycznego charakter, na co już zwracaliśmy uwagę w ustępie dotyczącym papieża Franciszka.

Wydaje się, iż późniejsza historia Europy i świata potwierdziła słuszność ponurych diagnoz europejskich konserwatystów. Dobrze by było zatem, aby także i współczesna myśl prawicowa zachowała wstrzemięźliwość względem zbyt uniwersalistycznych roszczeń i inspiracji do swobodnego przesuwania pionków na geopolitycznej mapie świata, pamiętając, iż człowiek nie powinien wcielać się w rolę Pana Boga. dla wszystkich uważnego badacza jest jasne, iż dzisiaj owe uniwersalistyczne roszczenia w największym stopniu są udziałem Amerykanów i artykułowanego przez nich projektu atlantyckiego, który pod płaszczem promocji praw człowieka, demokracji i pacyfizmu staje się źródłem nowych antagonizmów.

Aprobata dla projektu antykolonialnego musi być obwarowana szeregiem zastrzeżeń, na które już zwracaliśmy uwagę. Trudno się zgodzić z jego marksistowskim, a także feministycznym i ekologicznym ostrzem. Z całą pewnością wnosi jednak wiele twórczych refleksji do toczącej się debaty naznaczonej konsekwencjami wojny rosyjsko-ukraińskiej i perspektywami narodzin świata wielobiegunowego wyzwalającego się spod bezwzględnej dominacji Stanów Zjednoczonych. W tym nowym porządku Polska na nowo musi zdefiniować swoje położenie na geopolitycznej mapie świata, a polska prawica winna jej o tym nieustannie przypominać.

Michał Graban

Idź do oryginalnego materiału