Gra w zielone, czyli jeden Donald deportuje a drugi się kompromituje
Dobre dowcipy powinny śmieszyć, ale także powinny skłaniać do myślenia, do głębszej refleksji. Zajączek zamówił w kawiarni ciasteczko i kawę. Kiedy kelner przyniósł zamówienie do stolika, zajączek musiał pójść do toalety. Kiedy wrócił, zobaczył, iż filiżanka jest pusta. Zdenerwowany krzyknął swoim piskliwym głosikiem na całą kawiarnię: kto wypił moją kawę! Od sąsiedniego stolika uniósł się niedźwiedź i groźnym, tubalnym głosem powiedział: ja. Wtedy zajączek wyciągnął w jego kierunku talerzyk i spytał potulnie: może jeszcze ciasteczko?
Kilka dni po zaprzysiężeniu Donalda Trumpa na Urząd Prezydenta w Stanach Zjednoczonych rozpoczęły się, zapowiadane podczas kampanii wyborczej, deportacje. Pracownicy Federalnego Urzędu ds. Imigracji i Ceł (ICE) wydalili z kraju grupę ok. 80. Kolumbijczyków, którzy przebywali w USA nielegalnie i dopuścili się różnego rodzaju przestępstw i wykroczeń. Wysłano ich dwoma wojskowymi samolotami do stolicy Kolumbii Bogoty. Jednak władze Kolumbii odmówiły pilotom prawa do lądowania na terenie ich państwa. Wtedy Donald Trump ogłosił, iż nakłada - w trybie natychmiastowym - na wszystkie towary importowane z Kolumbii cło w wysokości 25%. Po tygodniu zaś, jak zapowiedział, cło to miało być podniesione do 50%. Po tej deklaracji Trumpa prezydent Kolumbii Gustavo Petro zniósł wydany wcześniej zakaz lądowania i skierował do amerykańskiej administracji pytanie: czy dostarczycie deportowanych Kolumbijczyków do Bogoty sami, czy mamy po nich wysłać nasze samoloty?
Tylko silne państwo i silny przywódca może pozwolić sobie na prowadzenie takiej polityki, polityki z pozycji potężnego niedźwiedzia. Czy Polska jest takim państwem? Czy Polska ma takich przywódców? Należałoby oczekiwać, iż Donald Tusk przynajmniej spróbuje wzorować się na swoim imienniku Donaldzie Trumpie i zapowie stanowczą politykę polskiego rządu wobec rosnącego ryzyka napływu nielegalnych uchodźców do Polski. Ale zamiast takiej deklaracji doczekaliśmy się kompromitującego wpisu w mediach społecznościowych, w którym Tusk odniósł się do działań deportacyjnych amerykańskiej administracji w następujący sposób: „Zwróciłem się do Radosława Sikorskiego, aby przygotować nasze konsulaty do ewentualnych konsekwencji tych decyzji”.
Dlaczego ten wpis jest kompromitujący? Dlatego, iż Tusk myli podstawowe pojęcia lub też świadomie próbuje siać zamęt. Dlatego, by zapobiec temu zamętowi, należy uporządkować podstawowe pojęcia. Imigrant, czy też uchodźca, może dostać się do jakiegoś kraju na dwa sposoby. Pierwszy to legalne przekroczenie granicy na wyznaczonym do tego celu przejściu granicznym. W takim przypadku konieczne jest spełnienie przepisów wjazdowych obowiązujących w danym kraju. Przykładowo, Stany Zjednoczone od każdego wjeżdżającego pobierają dodatkowo odciski palców. W ten sposób każda wjeżdżająca osoba jest identyfikowana i wprowadzana do systemu ewidencji osób przebywających w danym kraju . Drugi sposób dostania się do jakiegoś kraju to nielegalne przekroczenie granicy. jeżeli osoba przekraczająca w ten sposób granicę nie zostanie zatrzymana lub sama nie zgłosi się do jakiegoś ośrodka dla uchodźców, pozostaje w danym kraju poza wszelką kontrolą, poza systemem.
I to jest podstawowa różnica, którą próbują zacierać lewicowo-liberalni politycy i usłużne im media. Drugą istotną kwestią jest status prawny osoby, która legalnie dostała się do danego kraju. Każde państwo określa maksymalny czas legalnego pobytu. Po upływie tego czasu, najczęściej są to trzy miesiące, przybysz powinien z danego kraju wyjechać. I tu pojawia się drugie bardzo ważne zagadnienie, a mianowicie przekroczenie tego czasu, czyli nielegalne przedłużanie pobytu w danym kraju. W wielu państwach, jak choćby w Stanach Zjednoczonych czy w Wielkiej Brytanii, stosowana jest w takich przypadkach niepisana zasada akceptacji takiego stanu, jednak pod pewnymi warunkami. Otóż osoby takie mogą pracować, płacić podatki, posyłać dzieci do szkół, korzystać z opieki służby zdrowia i nie są deportowane, pomimo tego, iż administracja państwowa ma wiedzę o ich statusie. Ale do czasu. Do czasu popełnienia przestępstwa bądź wykroczenia, często pozornie drobnego, jak przekroczenie dozwolonej prędkości jazdy. Państwa stosujące taką zasadę uzupełniają w ten sposób braki na swoim rynku pracy, ale też uzyskują bardzo zdyscyplinowanych obywateli, którzy wiedzą, iż najdrobniejsze wykroczenie będzie ich słono kosztować, nie mandat czy grzywnę, a deportację.
Jak widać, osoby, które przekroczyły granicę legalnie, ale przedłużyły pobyt ponad dozwolony okres, przebywają wprawdzie na terenie danego kraju nielegalnie, ale ich status jest zupełnie inny od statusu osób, które przekroczyły granicę nielegalnie. Nie wolno tych przypadków łączyć ani mieszać. Porównam to, w pewnej przenośni, do sytuacji, z którą chyba każdy spotkał się w swoim życiu. Każdemu prawdopodobnie zdarzyło się zaprosić do siebie gości, którzy, tak dobrze się u nas czuli, iż się po prostu zasiedzieli. Robi się późno, gospodarze są już zmęczeni, ale goście ani myślą wychodzić. Czy ktoś w takiej sytuacji wypraszał tych gości? No chyba, iż zaczęli rzucać talerzami, tłuc kieliszki czy wręcz demolować nam mieszkanie. Ale nikt przy zdrowych zmysłach nie porówna zaproszonych gości, choćby jeżeli zasiedzieli się wyjątkowo długo, do bandytów, którzy wyważyli ogrodzenie, wybili szyby w oknach, czy wyłamali drzwi i siłą wtargnęli do naszego mieszkania. Czy naprawdę trudno odróżnić te dwa przypadki?
Niestety Donald Tusk próbuje nam robić zamęt w głowach i straszy deportacją Polaków ze Stanów Zjednoczonych. Owszem, jest jakaś grupa naszych rodaków, którzy przedłużyli pobyt w USA ponad dozwolony okres i nie zdążyli jeszcze uzyskać prawa do stałego pobytu. Ale z tego co wiadomo, wszyscy lub prawie wszyscy, znaleźli się w USA legalnie. Polacy nie forsowali siłą meksykańsko-amerykańskiej granicy. Prawo stałego pobytu w Stanach Zjednoczonych nazywane jest zieloną kartą. Widać Donald Tusk nie odróżnia pojęcia „zielona karta” od zwyczajowego określenia „zielona granica”. W końcu żyjemy w czasach, w których przymiotnik „zielony, zielona” nadaje nowego, zdecydowanie melioratywnego sensu słowom, do których jest dodawany.
Była kiedyś taka gra, która nazywała się grą w zielone. Każdy uczestnik gry zobowiązywał się do posiadania przy sobie czegoś zielonego. Spotykając gdzieś takiego gracza należało najpierw grzecznie się upewnić, pytając: „grasz w zielone”? Gdy odpowiedział „tak”, należało spytać: „masz zielone”? Uczestnik, żeby nie przegrać, musiał odpowiedzieć „mam”, okazując jednocześnie coś zielonego, co miał przy sobie. Donald Tusk zapowiedział w swoim sejmowym exposé, iż nikt go w Unii Europejskiej nie ogra. Mam takie wrażenie, iż premier miał na myśli grę w zielone. Możliwe, iż przy każdym spotkaniu Ursula von der Leyen pyta Donalda Tuska: grasz w zielone? Gdy odpowiada: gram, Ursula pyta dalej: masz zielone? Na co Donald odpowiada: mam, mam w programie mojego rządu wprowadzenie zielonego ładu i rozszczelnienie zielonej granicy.
Polacy są z natury gościnni. Ale nie dadzą sobie wmówić tego, by szturmujących siłą polskie i unijne granice nielegalnych uchodźców traktować tak jak zaproszonych gości. Polacy nie dali się aż tak ogłupić propagandą, iż są to „biedni ludzi, którzy szukają swojego miejsca na ziemi”. Polacy przywykli także do tego, iż jak rządzący ich zawodzą, nie dorastają do roli mężów stanu, to sami biorą sprawy w swoje ręce. Polacy wiedzą czym jest wolność, i iż wolności trzeba bronić. W postponowanym przez Donalda Tuska referendum dotyczącym przyjmowania przez Polskę uchodźców wzięło udział ponad 12 milionów osób, w tym prawie 4,5 miliona osób nie głosujących na Zjednoczoną Prawicę. 12 milionów to wprawdzie mniej niż połowa uprawnionych, ale zdecydowanie więcej niż połowa głosujących. Są nas zatem miliony, obronimy nasze rodziny, obronimy nasze domy, obronimy Polskę.
Marcin Bogdan