Gra pozorów. Morawiecki nie ucieknie od tego pytania

7 godzin temu
Zdjęcie: Morawiecki


W polityce obowiązuje stara zasada: jeżeli ktoś z całą mocą dementuje plotki, to bardzo często dlatego, iż nie wzięły się one znikąd. Właśnie w tym kontekście należy czytać ostatnie wystąpienie Mateusza Morawieckiego, który w rozmowie z Bogdan Rymanowski w programie „Gość Wydarzeń” na antenie Polsat News postanowił raz jeszcze zdementować spekulacje o rzekomym planie budowy własnej partii. Zaprzeczenie było kategoryczne. A przez to – politycznie znaczące.

„Prawo i Sprawiedliwość to jest moja partia” – zapewniał Morawiecki. – „Nie ma takiej mowy, iż się podzielimy, jesteśmy jednością” – dodawał, odnosząc się do plotek o napięciach i możliwym rozłamie w Prawo i Sprawiedliwość. Słowa brzmią uspokajająco, ale w realiach polityki wewnątrzpartyjnej mają często odwrotny skutek. Bo gdyby „jedność” była faktem, nikt nie musiałby jej tak demonstracyjnie deklarować.

Morawiecki nie bez powodu pojawił się w studiu Polsat News właśnie teraz. Ostatnie tygodnie przyniosły wyraźne sygnały, iż w PiS narasta napięcie między dawnym premierem a twardym jądrem partyjnego establishmentu. Wystarczy wspomnieć publiczne zaczepki ze strony Jacek Kurski, który zarzucił Morawieckiemu unikanie ważnego posiedzenia władz partii i zasugerował, iż były premier „zachowuje się, jakby się czegoś bał”. To nie są słowa przypadkowe – to język wewnętrznej walki o wpływy.

Morawiecki próbował tonować emocje, deklarując, iż reaguje tylko wtedy, gdy atakowany jest on sam lub jego współpracownicy. – „Oczywiście ja zawsze odpowiadam, o ile moi ludzie są traktowani, o ile ja jestem atakowany” – mówił. Tyle iż sam fakt istnienia „jego ludzi” mówi więcej, niż chciałby przyznać. W partii naprawdę jednolitej nie mówi się o frakcjach, zapleczu ani lojalnych grupach. Tam, gdzie takie pojęcia krążą w obiegu, tam rodzi się myśl o alternatywie.

Dementi dotyczące własnej partii brzmią więc jak klasyczna próba gaszenia pożaru, który jeszcze nie wybuchł, ale już tli się pod powierzchnią. Morawiecki zapewnia, iż nie planuje odejścia z PiS ani tworzenia nowego ugrupowania. Formalnie – być może to prawda. Politycznie – to tylko połowa obrazu. Bo własna partia nie powstaje z dnia na dzień. Najpierw powstaje narracja o „nowej jakości”, potem sieć lojalności, a dopiero na końcu logo i nazwa.

Nie bez znaczenia jest też pozycja Morawieckiego w samej strukturze PiS. Były premier, przez lata twarz rządów, dziś znajduje się w sytuacji zawieszenia: zbyt silny, by go całkowicie zmarginalizować, i zbyt samodzielny, by w pełni kontrolować. To klasyczny moment, w którym politycy zaczynają rozważać scenariusze awaryjne – choćby jeżeli publicznie temu zaprzeczają.

Historia polskiej polityki uczy, iż najważniejsze projekty rodziły się właśnie w cieniu podobnych dementi. Donald Tusk przez lata „nie planował” powrotu do krajowej polityki, Jarosław Gowin „nie myślał” o własnym ugrupowaniu, a Paweł Kukiz „nie chciał” zakładać partii. Każdy z tych przypadków pokazuje, iż polityczne deklaracje często służą nie tyle opisowi rzeczywistości, ile jej maskowaniu.

Dlatego słowa Morawieckiego warto czytać uważnie, ale nie dosłownie. jeżeli bowiem były premier czuje się zmuszony do tak jednoznacznych zaprzeczeń, to znaczy, iż pytanie o jego przyszłość przestało być wyłącznie medialną plotką. A w polityce to pierwszy sygnał, iż „coś jest na rzeczy” – choćby jeżeli na razie istnieje tylko w sferze możliwości.

Idź do oryginalnego materiału