Sąd uznał Google za odpowiedzialne za bezprawną monopolizację wyszukiwania w Internecie, a zastosowane przez niego środki zaradcze mają zresetować rynek, umożliwiając rywalom uczciwą konkurencję. Google (oczywiście) nie zgadza się z twierdzeniem, iż ma monopol, ale zanim będzie mógł się odwołać wynika z tego podstawowego wniosku, stara się ograniczyć skutki w przypadku przegranej.
Google uzasadnia, iż sednem sprawy były oferty związane z wyszukiwaniem, więc to właśnie na nich powinien skupić się sąd. Zgodnie z propozycją Google nie mógł zawierać umów z producentami telefonów z Androidem, którzy wymagaliby dodania wyszukiwarki mobilnej w zamian za dostęp do innych aplikacji Google. Nie może wymagać od producentów telefonów wykluczenia konkurencyjnych wyszukiwarek ani przeglądarek innych firm. Firmy przeglądarkowe, takie jak Mozilla, uzyskałyby większą elastyczność w ustawianiu konkurencyjnych wyszukiwarek jako domyślnych.
Być może największym ustępstwem jest to, iż ta umowa w szczególności zakończy umowę Google długoterminowa wielomiliardowa umowa wyszukiwania z Apple. Zabraniałoby to Google zawierania umów, które uczynią wyszukiwarkę Google domyślną wyszukiwarką dla jakiejkolwiek „zastrzeżonej funkcji lub funkcjonalności Apple, w tym Siri i Spotlight” w USA – chyba iż umowa pozwoli Apple wybierać co roku inną domyślną wyszukiwarkę w swojej przeglądarce i „wyraźnie pozwala” na promowanie innych wyszukiwarek.
W ukłonie w stronę niektórych obaw Departamentu Sprawiedliwości dotyczących blokowania przez Google konkurencyjnych narzędzi wyszukiwania i chatbotów opartych na sztucznej inteligencji Google proponuje, aby zabronić producentom telefonów dodawania aplikacji mobilnej Gemini Assistant w celu uzyskania dostępu do innych ofert Google.
Rząd zaproponował dziesięć lat ograniczeń, ale Google kontrpropozycja obejmuje tylko trzy lata – twierdzi, iż nic więcej nie jest konieczne, ponieważ „tempo innowacji w wyszukiwarkach jest niezwykłe”, a uregulowanie „szybko zmieniającej się branży”, takiej jak wyszukiwarki, spowolniłoby innowacje.
Jeśli sąd zaakceptuje uproszczoną propozycję Google zamiast propozycji Departamentu Sprawiedliwości, firma może stracić lukratywne lub strategicznie korzystne transakcje, ale jej działalność pozostanie nienaruszona. Nie musiałaby wycofywać swojej przeglądarki Chrome ani wisieć nad nią groźba nakazu zbycia Androida. Nie musiałby też udostępniać wielu podstawowych sygnałów, które pomogą mu ustalić, w jaki sposób wyświetlać przydatne wyniki wyszukiwania, aby rywale mogli nadrobić zaległości i stanowić prawdziwą presję konkurencyjną, jak ma nadzieję Departament Sprawiedliwości.
Zarówno propozycje Google, jak i Departamentu Sprawiedliwości stanowią zasadniczo punkty wyjścia, od których sędzia może rozpocząć pracę. Google obstawia jednak, iż łatwiej byłoby mu sprzedać prostą propozycję, która rozwiązuje poważny, konkretny problem poruszony w procesie. Sprawia, iż propozycje rządu są skrajne i wykraczają poza zakres wcześniejszej decyzji sędziego, być może – Google prawdopodobnie poinformuje sąd – choćby w sposób, który może zostać unieważniony w postępowaniu odwoławczym.
Nie zostało to dobrze przyjęte przez co najmniej jednego z rywali Google, firmę zajmującą się wyszukiwarką DuckDuckGo. „Propozycja Google stara się utrzymać status quo i jak najmniej zmieniać” – powiedział w oświadczeniu rzecznik Kamyl Bazbaz. Obie strony będą argumentować swoją sprawę przed sądem federalnym w Waszyngtonie od 22 kwietnia.