Decyzja Sejmu o uchyleniu immunitetu Zbigniewowi Ziobrze i zgodzie na jego zatrzymanie oraz tymczasowe aresztowanie była wydarzeniem o dużym ciężarze politycznym.
26 zarzutów, które prokuratura zamierza mu postawić – w tym dotyczących nadużycia władzy i działania na szkodę Skarbu Państwa – tworzy kontekst, w którym należałoby oczekiwać od lidera opozycji powściągliwości i gotowości do uznania powagi procedur. Zamiast tego Jarosław Kaczyński wybrał strategię frontalnego ataku, po raz kolejny lekceważąc instytucjonalne ramy państwa na rzecz retoryki mobilizacyjnej.
Już pierwsze wypowiedziane przez prezesa PiS zdania pokazują, iż nie podjął on choćby próby odniesienia się do faktów. „Mamy do czynienia z władzą, która nie umie rządzić, toleruje bezczelne złodziejstwa” – powiedział Kaczyński, wskazując jednocześnie, iż jego zdaniem rząd „uwalnia od odpowiedzialności karnej ludzi złapanych na gorącym uczynku”. Taka narracja – całkowicie oderwana od przedmiotu głosowania, którym był wniosek prokuratury dotyczący posła z jego własnego obozu – ma jeden cel: przerzucić ciężar rozmowy z Ziobry na „onych”.
W kolejnym fragmencie swojej wypowiedzi Kaczyński idzie jeszcze dalej, przedstawiając działania Zbigniewa Ziobry w sposób skrajnie selektywny. „Zbigniew Ziobro robił wiele na rzecz społeczeństwa” – deklaruje, całkowicie ignorując fakt, iż zarzuty nie dotyczą jego ocen politycznych, ale konkretnych czynów, które mają zostać zweryfikowane w postępowaniu karnym. Zestawienie słów o „działaniach na rzecz społeczeństwa” z zarzutami dotyczącymi Funduszu Sprawiedliwości tworzy narrację defensywną, opartą na emocjach, a nie na merytorycznej analizie.
Znamienny jest również fragment, w którym prezes PiS mówi o rządzie: „To jest weryfikacja tego, kim są, jaki jest ich poziom moralny, intelektualny, jakie są ich interesy i zależności”. Wypowiedź ta nie dotyczy już w ogóle sprawy, a staje się narzędziem dyskwalifikacji przeciwnika politycznego. Kaczyński sugeruje, iż głosowanie nad immunitetem Ziobry mówi więcej o rządzących niż o samym zainteresowanym. To zabieg retoryczny znany od lat: osłabić wagę faktów poprzez przeniesienie dyskusji na pole moralnych ocen oponentów.
Prezes PiS kontynuuje ten kierunek, kwestionując wręcz legalność działania prokuratury: „Od chwili, kiedy siłą przejęto prokuraturę, jest to grupa działająca nielegalnie”. Tego typu insynuacje – szczególnie wypowiadane przez byłego wicepremiera i lidera dużej partii – podważają zaufanie do instytucji państwa. Kaczyński nie przedstawia żadnych dowodów, nie wskazuje podstaw prawnych takiego twierdzenia, a mimo to sugeruje, iż działania organów ścigania są z góry nieważne. W ten sposób nie broni Ziobry jako polityka – broni własnego obozu politycznego, podważając jednocześnie fundamenty państwa prawa.
Trudno nie zauważyć, iż ta logika prowadzi do absurdu: prokuratura, której Kaczyński przez lata podporządkowywał działanie polityczne, dziś – po zmianie władzy – staje się w jego narracji „nielegalna”, choć funkcjonuje na tych samych ustawach. Mechanizm jest prosty: kiedy instytucje nie działają zgodnie z oczekiwaniami, ich działanie staje się „bezprawne”.
Wreszcie, w końcowej deklaracji Kaczyński mówi: „Nie mam wiedzy, żeby Zbigniew Ziobro dopuszczał się jakichś przestępstw”. To zdanie samo w sobie nie jest problematyczne – nie ma obowiązku takiej wiedzy mieć. problem w tym, iż jest ono wykorzystywane jako argument na rzecz delegitymizacji zarzutów i procedur, które dopiero mają tę wiedzę zweryfikować.
W reakcji Jarosława Kaczyńskiego nie chodzi więc o fakty – chodzi o obronę politycznego bastionu, choćby za cenę kolejnej erozji zaufania do instytucji państwowych. Tymczasem demokracja wymaga nie tylko zwycięstw wyborczych, ale także gotowości do uznania, iż prawo obowiązuje wszystkich – również tych, którzy przez lata stali na jego straży.

5 dni temu















