W polskiej debacie publicznej kilka jest zjawisk tak trwałych jak polityczna amnezja połączona z moralnym oburzeniem. Najnowszy wpis Mariusza Błaszczaka na platformie X doskonale wpisuje się w ten schemat. Były szef MON, dziś przewodniczący klubu parlamentarnego PiS, ogłosił, iż „ministrowie, którzy powinni dbać o nasze bezpieczeństwo oraz premier kompletnie przespali kolejną niebezpieczną prowokację wymierzoną w Polskę”. Brzmi groźnie. Szkoda tylko, iż sensownie – jak zwykle – jedynie na pierwszy rzut oka.
Błaszczak z powagą mentora przypomina, iż „odpowiedzialności za państwo nie można odłożyć na półkę na okres świąteczny”. To zdanie mogłoby trafić do podręcznika politycznej hipokryzji. Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, iż autor tego moralitetu zapomniał, iż jeszcze niedawno sam odpowiadał za resort obrony i wówczas, mimo realnych zagrożeń za wschodnią granicą, państwo funkcjonowało w trybie propagandowego samozadowolenia. jeżeli ktoś „odkładał odpowiedzialność na półkę”, to właśnie tamta ekipa – przez lata.
Sednem wpisu jest opowieść o „wlocie w naszą przestrzeń powietrzną kilkudziesięciu balonów oraz prowokacjach rosyjskiego lotnictwa”, które rzekomo „zostały całkowicie zignorowane przez polityków koalicji rządzącej”. To klasyczny przykład politycznej banialuki: zlepku półprawd, sugestii i insynuacji, z których ma wyłonić się obraz państwa bezbronnego i niekompetentnego. Problem w tym, iż bezpieczeństwo narodowe nie działa na zasadzie twitterowych dramatów. Incydenty są analizowane, procedury – choć często niedoskonałe – istnieją, a nie każda sytuacja wymaga konferencji prasowej z grobową miną.
Błaszczak narzeka także, iż „polityka informacyjna nie może ograniczać się do infantylnych filmików i wygłupów w internecie”. To zdanie jest niemal komiczne, jeżeli przypomnieć sobie lata rządów PiS, gdy komunikacja MON-u bywała sprowadzana do triumfalnych grafik, patriotycznych klipów i konferencji, na których sukces ogłaszano, zanim jeszcze ktokolwiek zdążył sprawdzić fakty. Krytykowanie „wygłupów w internecie” przez polityka, którego formacja uczyniła z sieci narzędzie propagandy totalnej, zakrawa na ponury żart.
Jeszcze poważniej brzmi zarzut, iż „nie zrobiono absolutnie nic, by zwiększyć poziom odporności na tego rodzaju incydenty” oraz iż „nie wyciągnięto również żadnych wniosków jeżeli chodzi o całkowity blamaż systemu ostrzegania”. Sęk w tym, iż to właśnie za czasów Błaszczaka system ostrzegania wielokrotnie okazywał się niewydolny, a reakcje państwa – spóźnione. Dziś były minister mówi językiem recenzenta, jakby nie miał nic wspólnego z poprzednim stanem rzeczy. To wygodne, ale mało uczciwe.
Na końcu wpisu pojawia się obowiązkowy rytuał: „na wysokości zadania stanęło jak zwykle Wojsko Polskie”, a żołnierzom należą się „wyrazy szacunku i podziękowania”. Oczywiście, wojsko zasługuje na szacunek. Problem polega na tym, iż Błaszczak używa armii jak tarczy – oddziela ją od politycznej odpowiedzialności, którą sam próbuje zrzucić na innych. Wojsko ma być bohaterem, politycy – wyłącznie ci aktualnie rządzący – winowajcami.
Wpis Błaszczaka nie jest analizą zagrożeń ani propozycją rozwiązań. To polityczny spektakl, oparty na straszeniu, uproszczeniach i wygodnym zapominaniu o własnej przeszłości. Banialuki o „przespanych prowokacjach” mają jeden cel: wzniecić poczucie chaosu i tęsknotę za „silną ręką”, która – jak sugeruje autor – już kiedyś była. Problem w tym, iż ta ręka również spała. I to bardzo głęboko.

11 godzin temu











