Głos z ruin Trybunału. Przyłębska znów mówi o prawie, które sama pogrzebała

1 tydzień temu
Zdjęcie: Przyłębska


Julia Przyłębska znowu przemówiła – i jak zwykle zrobiła to z miną strażniczki konstytucji, choć w pamięci wielu Polaków pozostanie symbolem jej pogwałcenia.

W programie „Cogito… u Raczyńskiej” na antenie Telewizji wPolsce24 była prezes Trybunału Konstytucyjnego zarzuciła obecnej władzy, iż „traktuje państwo jak plac zabaw” i iż „anarchizacja prawa uderza w każdego obywatela”.

Trudno o większą ironię. To właśnie za rządów Julii Przyłębskiej Trybunał Konstytucyjny przestał być strażnikiem prawa, a stał się notariuszem politycznych decyzji PiS. To w czasie jej kadencji zapadły wyroki, które zmieniły życie milionów Polaków – od kobiet zmuszonych do rodzenia ciężko chorych dzieci po sędziów i prokuratorów poddanych dyscyplinarnym szykanom.

Przyłębska mówi dziś o „suwerenności narodu” i „trójpodziale władzy”, ale przez osiem lat była twarzą jego demontażu. Gdy mówi: „Władza nie może robić nic wbrew narodowi”, wypada zapytać – czy naród chciał, by Trybunał Konstytucyjny stał się partyjnym biurem opinii prawnych Jarosława Kaczyńskiego? Czy Polacy prosili, by ich konstytucję interpretowano tak, jak akurat wymagała bieżąca polityka?

Nie, tego nie chciał nikt poza partią rządzącą. A Julia Przyłębska zrobiła wszystko, by jej pragnienia zrealizować.

W wywiadzie mówiła: „To jest rzeczywiście wyjątkowy przypadek – przypadek naruszenia wprost konstytucji, która gwarantuje sędziom wynagrodzenia adekwatne do ich pozycji i stanowiska.” Trudno nie uśmiechnąć się z goryczą, słysząc, jak była prezes TK, która przez lata nie miała problemu z łamaniem konstytucji w kluczowych sprawach, dziś nagle odkrywa jej magię, gdy chodzi o… pieniądze dla sędziów.

To nie obrona zasad, to obrona przywilejów. Wtedy, gdy obywatele protestowali przeciwko zamachowi na niezależność sądów, Przyłębska milczała albo atakowała protestujących. Teraz, gdy chodzi o wynagrodzenia jej kolegów, potrafi cytować konstytucję słowo w słowo.

Nie można zapomnieć, iż to właśnie pod jej przywództwem TK orzekł w 2020 roku o niekonstytucyjności tzw. przesłanki embriopatologicznej w ustawie antyaborcyjnej – decyzji, która zainicjowała największe protesty społeczne w Polsce od 1989 roku. Kobiety wychodziły na ulice w tysiącach miast, a Przyłębska i jej sędziowie pozostali głusi na ich głos. Dziś mówi, iż „władza nie może robić nic wbrew narodowi”. Doprawdy? Naród mówił wtedy bardzo wyraźnie.

Jej lament o „anarchizacji prawa” brzmi szczególnie groteskowo, gdy przypomnimy sobie, jak w czasie rządów PiS Trybunał przez miesiące blokował własne posiedzenia, nie dopuszczał sędziów do orzekania i wydawał orzeczenia podpisywane w wątpliwym składzie. jeżeli gdzieś panował chaos, to właśnie tam – w budynku przy alei Szucha, gdzie Julia Przyłębska przez lata myliła niezależność z posłuszeństwem.

Kiedy mówi, iż „parlament nie może podważać istnienia organów państwa”, warto zauważyć, iż nikt nie podważa istnienia Trybunału. Polacy podważają coś innego – jego wiarygodność, którą Przyłębska zniszczyła z żelazną konsekwencją.

Sama była prezes podkreśla też, iż „TK jest organem, który stoi na straży zgodności z konstytucją”. Te słowa brzmią dziś jak ponury żart. Bo jeżeli ktoś zdradził konstytucję, to właśnie ona – przy pełnej świadomości, iż zamiast chronić równowagę władz, buduje jej karłowatą atrapę.

W istocie, to Julia Przyłębska była jednym z filarów systemu autorytarnego dryfu PiS-u. Z jej pomocą Kaczyński mógł unieważniać ustawy, interpretować prawo po swojemu i atakować Unię Europejską, tłumacząc, iż „Trybunał orzekł”. Trybunał, czyli Przyłębska.

Dziś, gdy nowa władza próbuje przywrócić konstytucyjny porządek, była prezes mówi o „ingerencji władzy ustawodawczej we władzę sądowniczą”. Ale to nie Tusk i Bodnar mieszali kompetencje – to ona pozwoliła, by partia polityczna decydowała, kto jest sędzią, a kto „zdrajcą”.

Julia Przyłębska może dziś udawać strażniczkę prawa, ale historia zapamięta ją inaczej – jako tę, która zamieniła Trybunał Konstytucyjny w instrument władzy, a konstytucję w dekorację. Jej słowa o „placu zabaw” są więc niezamierzonym wyznaniem: przez osiem lat to właśnie ona i jej środowisko bawili się państwem.

Idź do oryginalnego materiału