Andrzej Duda potrafi zniknąć z życia publicznego na miesiące. Ale kiedy już o sobie przypomina, zwykle robi to w sposób, który umacnia najgorsze skojarzenia z jego politycznym dorobkiem: emocjonalny, chaotyczny, utrzymany w retoryce oblężonej twierdzy, pozbawiony faktów i całkowicie podporządkowany interesom własnego obozu. Jego najnowszy występ w programie „Rozmowy niedokończone” w Telewizji Trwam jest tego książkowym przykładem.
Były prezydent, komentując działania prokuratury wobec Zbigniewa Ziobry, nie tylko powtórzył najbardziej skrajne tezy prawicy, ale poszedł jeszcze dalej, kwestionując niezależność wymiaru sprawiedliwości w sposób, który powinien jego samego dyskwalifikować jako autorytet w sprawach ustrojowych. „Skąd pan obecny minister sprawiedliwości wie, iż pan minister Zbigniew Ziobro będzie tymczasowo aresztowany? To sądy o tym decydują” – mówił Duda, by po chwili sam sobie zaprzeczyć, oskarżając sędziego Waldemara Żurka o tworzenie „jednego wielkiego układu”.
To właśnie moment, w którym były prezydent – człowiek przez lata odpowiedzialny za nominacje sędziowskie i podpisujący każdą kolejną ustawę podporządkowującą sądy politykom – przypomniał o swoim istnieniu w najgorszy możliwy sposób. Nie proponując żadnej refleksji ani korekty kursu, ale brnąc w tę samą opowieść o „zorganizowanej grupie przestępczej”, którą rzekomo ma być… kierownictwo Ministerstwa Sprawiedliwości. „To jest być może pytanie o istnienie zorganizowanej grupy przestępczej” – powiedział, prezentując interpretację, z której nie byłby dumny choćby najbardziej gorliwy rzecznik partyjnych mediów.
Duda oczywiście nie zatrzymał się na tym. Podważał sens zarzutów wobec Ziobry, sprowadzając wszystko do dwóch przykładów, które mają rzekomo obalać całą konstrukcję śledztwa. „Jeżeli wszystkie te zarzuty są takie jak… decyzja o przeprowadzeniu prac remontowych budynku Prokuratury Krajowej (…) czy zakup systemu dla CBA, to ten zarzut jest kompletnym kuriozalnym absurdem” – przekonywał. Tyle iż zarzutów wobec Ziobry jest 26. Duda z premedytacją udaje, iż ich nie słyszy.
Były prezydent uznał również, iż to Donald Tusk odpowiada za „cynizm i nienawiść”, a cała sprawa aresztu ma być jedynie „zaspokajaniem politycznej żądzy zemsty”. W tej narracji nie istnieje ani zasada, iż nikt nie stoi ponad prawem, ani fakt, iż to prokuratura – działająca dziś zgodnie z procedurami – dysponuje materiałem dowodowym. Duda wraca do języka, który dominował w czasie jego prezydentury: silnie emocjonalnego, odklejonego od standardów państwa prawa, opartego na przekonaniu, iż każda odpowiedzialność dotycząca polityków PiS jest nielegalna z definicji.
Kuriozalne były także uwagi dotyczące rzekomego „festiwalu bezprawia” i krytyka, iż Sejm zgodził się na areszt Ziobry. „Czy tu są jakiekolwiek względy sprawiedliwościowe, czy chodzi o prostą grę polityczną?” – pytał Duda, jakby zapomniał, iż przez lata odrzucał wszystkie głosy ostrzegające przed upolitycznieniem wymiaru sprawiedliwości przez PiS.
Kulminacją był fragment, w którym były prezydent opowiadał o rzekomej „nienawiści Tuska” i „kpieniu z kwestii aresztowania byłego ministra”. Po czym płynnie przeszedł do promowania nowego prezydenta: „To dla mnie wielka ulga, iż wybory wygrał Karol Nawrocki” – stwierdził, przypominając, iż sam na niego głosował. Trudno o bardziej jednoznaczne wyznanie partyjnej lojalności.
Duda po raz kolejny pokazuje więc, iż nie zamierza stanąć ponad politycznym plemieniem, choćby jako były prezydent. Nie próbuje łączyć, nie diagnozuje sytuacji, nie ostrzega przed ryzykami. Zamiast tego powiela tezy, które pasują jego obozowi politycznemu. W chwili gdy Polska próbuje odbudować zrujnowany system prawny, jego głos brzmi jak echo minionej epoki. I trudno oprzeć się wrażeniu, iż właśnie w ten sposób Andrzej Duda znów przypomniał o sobie – niestety dokładnie tak, jak wielu się obawiało: w najgorszy możliwy sposób.

1 tydzień temu






