Eksperyment z bezpiecznymi strefami przyniósł mieszane rezultaty, ale domknę tę trylogię finalnym odcinkiem. Bezpiecznie pogadajmy o Przyszłości.
Dużo mi dał do myślenia esej Krasteva, do którego linka wrzucił jakiś czas temu Awal. Krastev odpowiadał tam na pytanie, które przez pewien czas w każdej lodówce stawiała Anne Applebaum: co poróżniło ją z dawnymi przyjaciółmi, którzy świętowali wraz z nią i jej małżonkiem milenialnego Sylwestra w rezydencji Chobielin.
Wtedy byli zgraną prawicową paczką, teraz są w przeciwległych obozach politycznych. Czy znajomi Radka Sikorskiego od początku byli ukrytymi wrogami demokracji („closeted authoritarians”), czy też się zmienili przez te lata?
Dla mnie to arcboleśnie arcyproste. Polska prawica ma zamordyzm w swoim DNA. Co do tego zawsze rację miał Adam Michnik.
Jedyną zagadką dla mnie było to, czemu Anne Applebaum to odkrycie zajęło aż tyle czasu. I to mi właśnie wyjaśnił tekst Krasteva.
Streszczając: Applebaum i Sikorski należą do pokoleniowej formacji, dla której upadek muru berlińskiego był zakończeniem moralitetu. Happy endem historii.
Dla tej formacji mur berliński upada codziennie. Dzielą świat na „złych”, którzy go postawili i „dobrych”, którzy go obalili – i dziwują się, iż ci „dobrzy” nie byliby się dziś w stanie bawić w Chobielinie, jak drzewiej.
Jestem młodszy od Applebaum i Sikorskiego o te krytyczne parę lat. Zimna Wojna, która ich ukształtowała – nie była dla mnie moją wojną.
W latach 80. priorytetem było dla mnie skończyć studia i wyjechać, nie angażując się w wojnę solidaruchów z komuchami. Rok 1989 był dla mnie owszem, przyjemnym zaskoczeniem, ale nie widziałem w nim „końca historii” ani choćby „triumfu naszych na mundialu”.
Widziałem w nim przełom, który unieważnił zimnowojenne podziały – tak jak w XVI wieku reformacja i kontrreformacja unieważniły średniowieczną wojnę gibelinów i gwelfów. Ciągnęła się przez stulecia, a potem nagle pstryk i nie ma.
To mnie uodporniło na niektóre zaskoczenia III RP. Polska prawica i kościół mnie nie rozczarowały, bo od początku nie spodziewałem się po nich niczego dobrego. Nie miałem więc zaskoczeń z serii „jak on mógł, to przecież uczeń Tischnera” ani „co się z nim stało, to przecież krakowski konserwatysta ze znanej krakowskiej rodziny”.
Nowe podziały widziałem gdzie indziej. Z przerażeniem obserwowałem w latach 90. podbój świata przez „konsensus waszyngtoński”. Spodziewałem się niepowstrzymanego pochodu globalizacji, totalnego zglajchszaltowania wszystkich państw według wytycznych Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Nie ja jeden tak sobie wyobrażałem przyszłość – to mam na swoje usprawiedliwienie. Jednak w ostatnich latach Brexit, wojna na Ukrainie i kadencja Trumpa przekreśliły moje wyobrażenia przyszłości.
Że cyberkorpy zacznią blokować konta politykom i dziennikarzom, o tym ostrzegałem w książce z 2013. Ale nigdy nie myślałem, iż zrobią to prezydentowi USA – wyobrażałem sobie, iż prezydenci zawsze już będą „ich”, a Big Tech będzie żyć w symbiozie ze skrajną prawicą (jak u szczytu gamergate).
Wyobrażałem sobie, iż Rosja, Chiny i kraje arabskie w miarę globalizacji będą się upodabniać do euroatlantyckiego modelu kapitalizmu. Myślałem, iż wybór Obamy oznacza koniec rasizmu w USA – jedno i drugie było szalenie naiwne.
Czy przegapiłem moment, w którym tym razem MOJA wojna gibelinów i gwelfów uległy unieważnieniu? Boję się, iż tak jak Applebaum według Krasteva codziennie patrzy na upadek muru berlińskiego, tak ja wciąż kibicuję antyglobalistom w Seattle w 1999. I to mi nie pozwala zrozumieć wyzwań roku 2021.
Chciałbym więc ogłosić safe space dla wizji przyszłości i interpretacji tereaźniejszosci. Nie będę dyskryminować ejdżystowsko, ale najbardziej jestem ciekaw opinii czytelników młodszych ode mnie.
Czy w konflikcie „prawica kontra cyberkorpy” powinniśmy komuś kibicować, czy raczej zajadać popcorn? Potęga Chin powinna nas cieszyć jako przełamanie hegemonii, czy przerażać, bo to jednak dyktatura? Putin i Łukaszenka „już przegrali”, jak to w kółko piszą nasi publicyści, czy przeciwnie, wyjdą z tego wszystkiego wzmocnieni?
Będę otwarty na wizje nieortodoksyjne, także nie-lewicowe i umiarkowanie spiskowe. Do pewnych granic, do pewnych rozsądnych granic.
Sam czuję się zbyt zdezorientowany, żeby coś o tym wszystkim mniemać. Albo i nie mniemać.