Gianfranco Maria Chiti – żołnierz w służbie Bogu i bliźnim

2 godzin temu

Z frontów drugiej wojny światowej, przez karierę wojskową do franciszkańskiego klasztoru – losy Sługi Bożego Gianfranco Marii Chitiego mogą zaskakiwać, ale przede wszystkim pokazują, iż służyć Bogu i bliźnim można w każdych okolicznościach. W 20. rocznicę śmierci tego Czcigodnego Sługi Bożego warto zapoznać się z jego historią.

Młodość na froncie

Gianfranco Chiti urodził się w 1921 r. w Ginese, w okolicy Novary, ale dorastał w Pesaro, gdzie jego ojciec uczył gry na skrzypcach w konserwatorium muzycznym. Już od młodości czuł powołanie do dwóch rzeczy, które potem naznaczyły całe jego życie – głębokiego zaangażowania religijnego oraz do służby wojskowej. Jako młody chłopiec zaczął formację duchową u franciszkanów i zaangażował się w działalność Stowarzyszeniem Świętego Wincentego à Paulo. W wieku 15 lat wstąpił do szkoły średniej o profilu wojskowym w Mediolanie, a następnie ukończył wyższą szkołę wojskową w Rzymie i Akademię Wojskową w Modenie.

Kiedy opuścił progi tej uczelni trwała już druga wojna światowa, więc 21-letni Gianfranco w randze podporucznika został mianowany dowódcą pułku dywizji Grenadierów z Sardynii i wysłany na front słoweńsko-chorwacki. Pomimo swojego młodego wieku gwałtownie zdobył uznanie zarówno podkomendnych jak i przełożonych, którzy cenili go za wrodzoną charyzmę i odwagę, ale również pomocne usposobienie. Znana była także jego religijność, bo gdziekolwiek się udawał ze swoim oddziałem, zawsze zabierał ze sobą figurę Matki Bożej oraz wyznaczał miejsce do odmawiania różańca.

Wkrótce potem zaczął się jeden z najtrudniejszych okresów w jego karierze wojskowej – w czerwcu 1942 r., już w stopniu porucznika, wyruszył na front wschodni gdzie dowodził kompanią w batalionie przeciwpancernym. Początkowo sytuacja sprzyjała państwom Osi, jednak jesienią sytuacja się diametralnie zmieniła, gdy siły rosyjskie ruszyły do kontrofensywy. Gianfranco Chiti dowodził wówczas baterią dział przeciwpancernych, które 16 grudnia zostało zaatakowane przez znacznie silniejsze siły rosyjskie. Wykazał się wówczas ogromną odwagą i determinacją najpierw w obronie, a następnie torując swojemu oddziałowi drogę odwrotu, za co został odznaczony włoskim brązowym medalem za męstwo wojskowe, a przez Wehrmacht Krzyżem Żelaznym.

Nie był to jednak koniec niebezpieczeństw, ponieważ wycofujące się włoskie oddziały czekał jeszcze długi marsz przez ośnieżone pustkowia. Chiti, sam skrajnie wyczerpany, cierpiąc z powodu odmrożeń, podtrzymywał swoich żołnierzy na duchu, a jeżeli trzeba było to także i na ciele, podnosząc z ziemi tych, którzy nie mieli już siły i pomagając im iść. W tych momentach szczególnie widział w swoich towarzyszach Chrystusa, który cierpi nie za swoje winy, ale za grzechy możnych tego świata.

Kolejne miesiące przyniosły dalsze pogorszenie sytuacji Włoch. W lipcu 1943 roku upadł reżim faszystowski, a nowy rząd podpisał rozejm z aliantami, co wywołało furię Niemców, którzy zaatakowali Rzym. Zdezorientowani włoscy wojskowi musieli odnaleźć się w tych nowych warunkach, w których dotychczasowi sojusznicy stali się wrogami, a król uciekł ze stolicy porzucając poddanych i nie wydając żadnych wytycznych dla armii. W tej sytuacji Gianfranco Chiti, podobnie jak wielu innych żołnierzy, zdecydował się wstąpić do armii Włoskiej Republiki Socjalnej, utworzonej na północy przez Niemców i rządzonej przez Mussoliniego. Chociaż sami Chiti nie podzielał ideologii faszystowskiej, to właśnie w tym państwie widział kontynuację włoskiego patriotyzmu walczącego do końca w obronie ojczyzny, w przeciwieństwie do południa, które skapitulowało przed aliantami.

Po przybyciu na północ został przydzielony do oddziału Grenadierów, przeznaczonego do eliminacji oddziałów partyzanckich. Jego metody różniły się od tych stosowanych przez innych dowódców – powstrzymywał swoich ludzi od stosowania terroru i nieuzasadnionej przemocy, preferując pertraktacje i wymiany jeńców. Zdarzało się, iż włączał zatrzymanych do tworzonych przez siebie oddziałów, gwarantując im bezpieczeństwo. Szacuje się, iż ocalił w ten sposób około 200 partyzantów i Żydów. Chiti wykazywał się także odwagą w walce, a podczas potyczek zdarzało mu się podnosić i odrzucać granaty wroga.

Wojskowy i wychowawca

Po zakończeniu wojny trafił najpierw do więzienia a następnie przebywał w kilku obozach koncentracyjnych. Stanął także przed Trybunałem Wojskowym, który po ocenie jego przeszłości w Republice Socjalnej całkowicie go uniewinnił, stwierdzając, iż jego zaangażowanie było podyktowane wyłącznie intencją walki w obronie ojczyzny. Umożliwiło mu to powrót do służby wojskowej i w 1948 r. wstąpił w szeregi Grenadierów z Sardynii w stopniu kapitana. Rok później z ramienia ONZ wyjechał do Somalii gdzie pełnił służbę przy dowództwie sił zbrojnych tego kraju a po powrocie do Włoch w 1954 r. prowadził kurs somalijskich podchorążych. Przez kolejne lata pokonywał kolejne szczeble w karierze wojskowej, piastując często prestiżowe funkcje. Powierzano mu również kształcenie przyszłych kadr wojskowych, głównie w Szkole Podoficerskiej w Viterbo, gdzie najpierw był zastępcą dowódcy a następnie w latach 1973-1978 komendantem.

We wszystkich tych rolach dał się poznać jako wybitny żołnierz i sprawny organizator, a także jako doskonały wykładowca, który umiał zmotywować podwładnych przede wszystkim własnym przykładem. W swoich przemówieniach często cytował patriotyczne hasło „Bóg, Ojczyzna i Rodzina” oraz przywoływał przykłady świętych. Pomimo pozornej surowości zawsze odnosił się do wszystkich z życzliwością, a choćby zdarzało się, iż wspomagał innych materialnie, przeznaczając na ten cel własne skromne środki.

Kapucyński habit

Na początku maja 1978 r. przeszedł w stan spoczynku i został mianowany generałem brygady, a już 30 maja wstąpił do klasztoru kapucynów w Rieti, spełniając swoje długoletnie marzenie. W 1982 r. przyjął święcenia kapłańskie, a niedługo po nich, ze względu na swoją głęboką wiarę i doświadczenie został przez przełożonych skierowany do pracy z nowicjuszami pełniąc w latach 1983-1985 funkcję opiekuna nowicjatu. Był także cały czas związany z grenadierami z Sardynii, dla których od 1990 r. oficjalnie pełnił posługę duszpasterską.

W tym samym roku władze zakonu powierzyły mu odrestaurowanie zrujnowanego klasztoru Świętego Kryspina z Viterbo w Orvieto. Było to niełatwe zadanie, ale ojciec Chiti zabrał się do dzieła z iście żołnierską werwą i znalazł hojnych darczyńców, po czym przy pomocy wolontariuszy z jednostki grenadierów w ciągu kilku lat przekształcił ruiny w miejsce modlitwy i centrum rekolekcyjne. Jako proboszcz lokalnej parafii troszczył się także o biednych i odwiedzał miejscowy ośrodek dla uzależnionych od narkotyków. To właśnie aktywnej działalności duszpasterskiej w Orvieto poświęcił ostatnie lata swojego życia. Zmarł 20 listopada 2004 r., w efekcie urazów odniesionych kilka miesięcy wcześniej w wypadku samochodowym.

Zaangażowanie Gianfranco Chitiego w służbę Bogu i bliźnim zostało docenione przez lokalny Kościół. W 2015 roku rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny, którego diecezjalny etap zakończył się w 2019 roku. W styczniu 2024 roku promulgowano dekret o heroiczności jego cnót, co przybliża go do beatyfikacji i nadaje tytuł „Czcigodnego Sługi Bożego”. Niewykluczone więc, iż już w najbliższych latach ten „generał Pana Boga” zostanie wyniesiony na ołtarze.

Sylwia Mazurek

Idź do oryginalnego materiału