„Andrzej Izdebski”, chociaż w rzeczywistości ma inne imię i nazwisko, żyje i ma się dobrze – wynika z ciągu zdarzeń, który miał miejsce w najnowszej odsłonie afery respiratorowej. W sprawę zamieszana jest najprawdopodobniej Agencja Wywiadu oraz niektórzy oficerowie ABW, którzy chronili sprawę „Izdebskiego”.
Przypomnijmy jak mogła wyglądać cała afera:
- Do Ministerstwa Zdrowia zgłosiły się renomowane firmy, oferujące respiratory. Ich oferty zostały odrzucone a wybrano firmę handlarza bronią. Bez majątku, bez doświadczenia.
- Na zakup od handlarza bronią wyraził zgodę Janusz Cieszyński a za nim zgodę powtórzył na piśmie Mateusz Morawiecki. Wcześniej rozmawiał z nimi ktoś, kto poręczył za handlarza. Morawiecki najprawdopodobniej dostał informację, iż to zaufana firma – od kogo? Od służb.
- Ministerstwo Zdrowia „kupiło” respiratory i przelało wszystkie pieniądze. Sprawa bez precedensu – mała firma dostała dziesiątki milionów złotych, które następnie wyparowały.
- Respiratorów długo nie było a te które dojechały okazały się bublem.
- Gdy sprawę ujawnili posłowie Michał Szczerba i Dariusz Joński z PO, służby wpadły w panikę. Próbowano zatuszować całą sprawę.
- „Izdebski” nie oddał pieniędzy i zniknął z Polski.
- Prokuratura wydała nakaz poszukiwania, ale jakimś cudem ABW usunęło na kilka dni informacje z bazy europejskich poszukiwanych.
- W tym samym czasie „Izdebski” rzekomo zmarł. W rzeczywistości prawdopodobnie podstawiono ciało innej osoby. Wystawiono akt zgonu, ciało spopielono i usunięto dowody.
- „Izdebski” wyjechał do innego kraju, daleko od Polski i wypoczywa po trudach. Pieniądze zniknęły.
W całej sprawie witać zacieranie śladów i mataczenie. Wyraźny ślad służb specjalnych widać też po losach Cieszyńskiego, który zaliczył dwie wpadki:
- dał zgodę na zakup respiratorów,
- chciał wprowadzić przepisy o bezkarności za przestępstwa popełnione w czasie COVID-19
Mimo to został ministrem… cyfryzacji. Uważany jest za człowieka Morawieckiego, ale może jego zależności idą dalej. Do służb.