Wczoraj na terytorium Polski spadł dron. Informacja pojawiła się w mediach już po kilkudziesięciu minutach. Ministerstwo Obrony Narodowej zareagowało błyskawicznie – wydało komunikat, uruchomiło odpowiednie procedury i uspokoiło opinię publiczną. To jest standard w demokratycznym państwie, gdzie władza rozumie, iż bezpieczeństwo narodowe nie może być przedmiotem gierek i ukrywania prawdy.
A teraz wyobraźmy sobie, iż wciąż rządzi PiS. Czy Polacy dowiedzieliby się o tym zdarzeniu? Odpowiedź jest prosta: nie.
To nie teoria, to praktyka. Kiedy w czasie rządów PiS w Polsce spadł obiekt wojskowy – rakieta lub dron – ówczesny minister obrony Mariusz Błaszczak przez wiele tygodni udawał, iż nic się nie stało. Nie było konferencji, nie było komunikatów, nie było ostrzeżeń. Prawda wyszła na jaw dopiero wtedy, gdy… przypadkowa osoba znalazła szczątki w lesie. Tak właśnie wyglądała „obrona” polskiego nieba w wykonaniu PiS – więcej było zamiatania pod dywan niż realnej reakcji.
Dzisiejsza sytuacja pokazuje, iż można inaczej. Państwo może być przejrzyste, szybkie i odpowiedzialne. Dla PiS transparentność to była zdrada, a informowanie obywateli – słabość. Dlatego przez osiem lat władzy kłamali, zatajając fakty i udając, iż wszystko jest pod kontrolą.
Różnica jest uderzająca:
Dziś Polacy wiedzą prawdę niemal od razu.
Wtedy PiS wolał ciszę, ukrywanie i kłamstwa, które kompromitowały kraj na arenie międzynarodowej.
To nie tylko kwestia stylu rządzenia, ale bezpieczeństwa. Bo jeżeli władza zataja informacje o obiektach wojskowych spadających na terytorium Polski, to naraża obywateli na śmiertelne zagrożenie. A wszystko po to, by ratować własny wizerunek polityczny.
Dlatego trzeba mówić jasno: gdyby rządził PiS, Polacy nie wiedzieliby o dronie, który spadł w Polsce. Tak jak nie wiedzieli o rakiecie z czasów Błaszczaka.
Ukrywanie prawdy przed narodem było znakiem firmowym ich władzy.